Noworoczne blogowanie zaczynam niestety od narzekań i marudzeń zawodowych. Dostałem otóż do sprawdzenia tłumaczenie oprogramowania produkowanego przez pewną znaną firmę. Tego typu praca sama z siebie jest dość wymagająca i trudna, nawet jeżeli tekst sprawdzam w oprogramowaniu CAT, mając w odwodzie wszystkie wcześniejsze tłumaczenia z tej dziedziny. Tymczasem wspomniana firma życzy sobie, by tłumaczenia dla niej były dokonywane w... Excelu! To mniej więcej tak, jakby skomplikowanych obliczeń matematycznych lub chemicznych dokonywać w Wordzie, albo wręcz Notatniku Windows. Pomijam już, jak upierdliwa i męcząca jest konieczność uważnego śledzenia komórek z tekstem w arkuszu kalkulacyjnym, ale nie mam nawet tak istotnej dla tłumacza funkcji, jak autopropagacja, czyli automatyczne powielanie zaakceptowanego wyrażenia/frazy/zdania w pozostałej części tekstu...
Jak by tego nie było dość, tekstu jest masa - ponad szesnaście tysięcy słów. A czas na wykonanie pracy to dwa dni. Już dzisiaj pieką mnie oczy i zaczyna pobolewać głowa. Jeśli jutro po południu wyjdę z firmy i nikt nie będzie musiał mnie prowadzić do autobusu ani nie załamię się nerwowo, będzie dobrze. :-)
2 komentarze:
W takich chwilach pomyśl o kwocie, która pojawi się na twoim koncie, dzięki tej tytanicznej pracy...:-)
W sensie co, żebym parsknął śmiechem i poprawił sobie w ten sposób humor? :-)
Prześlij komentarz