W minioną sobotę wybraliśmy się do toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej na wystawę World Press Photo. Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, pamiętając poprzednią prezentację tego typu, i niestety nie zawiodłem się. Na jakieś 150 zdjęć emocje wzbudziło nie więcej niż 5-6. A już w ogóle nie potrafię zrozumieć, dlaczego nagrodę za zdjęcie roku otrzymała ta fotografia.
Na szczęście piętro wyżej obejrzeliśmy dzieło, które zrobiło na nas duże wrażenie mimo swojej prostoty - a może właśnie dlatego? Była to instalacja Susan Philipsz, Long Gone. Wchodzi się do pustej, wysokiej, białej sali na planie kwadratu, urozmaiconej jedynie czterema stojącymi pośrodku kolumnami, wokół których na suficie rozmieszczone są punktowe, skierowane do dołu reflektory. Poza tym sala jest przyciemniona. W całej sali w różnych punktach znajdują się głośniki, z których co jakiś czas rozlega się kobiecy głos, melorecytujący tekst w języku angielskim. To wszystko - a efekt jest piorunujący. Już samo wejście do sali ma lekko sakralny posmak wkraczania do najbardziej uświęconego miejsca świątyni, gdzie człowiek zostaje sam na sam z Siłą Wyższą - i sobą samym. Gdy do tego w pustej przestrzeni rozlegną się słowa, wrażenie nierealności i niezwykłości osiąga szczyty. Naprawdę jest to coś niesamowitego.
Warto również wspomnieć o budynku, w którym mieści się CSW. Jest ulokowany naprzeciw mojego kochanego Collegium Maius. Konstrukcja bardzo nowoczesna i elegancka, mocno przeszklona (co w słoneczne dni jest niestety wadą). Na parterze kasa, szatnia, księgarnia i kawiarenka. Wyżej wchodzi się schodami lub wjeżdża windą. Na dachu znajduje się taras widokowy, ale rozpościerający się z niego widok nie jest zbyt ciekawy - zamiast Starego Miasta można sobie poobserwować mało atrakcyjne rejony Alei JP2, Czerwonej Drogi i ul. Kraszewskiego, na jakieś zaniedbane boisko po bliżej nieokreślonym sporcie. Natomiast możliwość wyjścia z przegrzanego (przynajmniej tego dnia) wnętrza Galerii na świeże powietrze jest bardzo dużym plusem.
Na szczęście piętro wyżej obejrzeliśmy dzieło, które zrobiło na nas duże wrażenie mimo swojej prostoty - a może właśnie dlatego? Była to instalacja Susan Philipsz, Long Gone. Wchodzi się do pustej, wysokiej, białej sali na planie kwadratu, urozmaiconej jedynie czterema stojącymi pośrodku kolumnami, wokół których na suficie rozmieszczone są punktowe, skierowane do dołu reflektory. Poza tym sala jest przyciemniona. W całej sali w różnych punktach znajdują się głośniki, z których co jakiś czas rozlega się kobiecy głos, melorecytujący tekst w języku angielskim. To wszystko - a efekt jest piorunujący. Już samo wejście do sali ma lekko sakralny posmak wkraczania do najbardziej uświęconego miejsca świątyni, gdzie człowiek zostaje sam na sam z Siłą Wyższą - i sobą samym. Gdy do tego w pustej przestrzeni rozlegną się słowa, wrażenie nierealności i niezwykłości osiąga szczyty. Naprawdę jest to coś niesamowitego.
Warto również wspomnieć o budynku, w którym mieści się CSW. Jest ulokowany naprzeciw mojego kochanego Collegium Maius. Konstrukcja bardzo nowoczesna i elegancka, mocno przeszklona (co w słoneczne dni jest niestety wadą). Na parterze kasa, szatnia, księgarnia i kawiarenka. Wyżej wchodzi się schodami lub wjeżdża windą. Na dachu znajduje się taras widokowy, ale rozpościerający się z niego widok nie jest zbyt ciekawy - zamiast Starego Miasta można sobie poobserwować mało atrakcyjne rejony Alei JP2, Czerwonej Drogi i ul. Kraszewskiego, na jakieś zaniedbane boisko po bliżej nieokreślonym sporcie. Natomiast możliwość wyjścia z przegrzanego (przynajmniej tego dnia) wnętrza Galerii na świeże powietrze jest bardzo dużym plusem.
2 komentarze:
Wybieram się do Torunia w wyżej opisywanej sprawie i wybrać się nie mogę. Jesteś drugą osobą, która w ciągu ostatnich dni zaschwala wystawę, więc nie mogę jej przegapić.
A ja w sobotę wybrałem się do Radia PiK na koncert włocławskiego After... No i było całkiem nieźle (pod koniec nawet świetnie). Szkoda tylko, że zespół cierpi na przypadłość wielu współczesnych grup, szczegónie "progresywnych", czyli na brak dobrego wokalisty. I jeszcze jedno, czy w tak małym studiu musi być aż tak głośno ustawione nagłośnienie?
Miałem propozycję wybrania się na After, ale coś ostatnio nie możemy się zorganizować czasowo. :-/ Poza tym jakoś mnie przestało to rajcować - m.in. ze względów, o których piszesz, czyli np. przesadzone nagłośnienie. No i ci nieszczęśni wokaliści... ;-)
Teraz słucham Wesa, o którym wspominam w innej notce - miłe, ale jakieś takie... bez pazura. Na razie jednak nie skreślam. ;-)
Wszelkie pytania o to, czy słuchałem HitR, potraktuję jako bezpardonowy atak polityczny! :-)
Prześlij komentarz