IDL

2009-05-10

Czas na (drastyczne?) zmiany...?

Tyle znaków zapytania, tyle wątpliwości! :-) Już od Somewhere Else myślę sobie, że nadszedł chyba czas, by Marillion zmienił... wokalistę! Absolutnie nic nie mam do Steve'a H - mimo bólu serca, jaki wywołało we mnie odejście Fisha, uważam, że H sprawdził się świetnie w roli nowego głosu M, pchnął zespół na nowe tory i przyczynił się do stworzenia rewelacyjnych rzeczy. Ale... wszyscy się starzejemy - również wokaliści, co w tym przypadku jest o tyle przykre, że wiąże się ze słabnącymi strunami głosowymi. Nie znam wokalistów rockowych, którzy trzymaliby poziom wokalny w starszym wieku (w niedzielę w MiniMaksie puścili Deep Purple z trasy sprzed 10 czy 15 lat, już wtedy Gillan brzmiał dość żałośnie). I u Hogartha słyszę to samo - na dobrą sprawę na Marbles - genialnej płycie - były fragmenty wokalnie „wysilone”. Teraz mielę na okrągło Happiness is the Road, które jest albumem świetnym, nawet jeśli trochę przydługim. Niestety, przez długi czas odpychało mnie od niego (i nadal często irytuje) miauczenie Hogartha w niektórych kawałkach. Nie jest ono co prawda aż tak wkurzające, jak wysiłki wokalne Chrisa Martina z Coldplay (albo Artura Rojka, żeby daleko nie szukać), ale o ile u tych dwóch wydaje się ono być manierą wokalną, to Steve po prostu nie daje rady. Co zresztą było też słychać na koncercie.

Dlatego uważam, że nadszedł czas na zmiany - w zespole zdecydowanie tkwi jeszcze potencjał, którego muzycy nie mogą w pełni wykorzystać, ponieważ tworząc nową muzykę muszą brać pod uwagę słabsze możliwości swojego frontmana. Z tego względu albumy Marillion zawierają coraz więcej utworów do nucenia, mruczenia, zawodzenia, mało jest kawałków czadowych, dynamicznych, które porwałyby obecnych i potencjalnych fanów, w których instrumentaliści mogliby się wykazać pełnią swoich możliwości. Niedawno zespół ogłosił, że przymierza się do nagrania albumu akustycznego - dla mnie to kolejny dowód, że coraz łatwiej przychodzi im zagłuszanie Stefka, postanowili więc złagodzić brzmienie (nawet jeśli to tylko jednorazowy pomysł). Moim zdaniem, jakieś młode gardło - a czemu by nie kobiece? - tchnęłoby w Marillion nowe życie, dało im trzecią młodość. ;-) Oczywiście zawsze pozostaje problem, co zrobić ze zużytym wokalistą. Nie sądzę, by H zadowolił się śpiewaniem chórków. Ale to zdolny facet, na pewno by sobie poradził... :-)