IDL

2007-08-29

Artylerzysta

Gazeta Wyborcza podała, że Ole Gunnar Solskjaer, podpora Manchesteru United w drugiej połowie lat 90., nie zagra już na boisku. Ostatecznie wysiadło kolano.

Wielka szkoda - Ole był częścią tego składu MUtd, który uwielbiałem najbardziej, z Giggsem, Beckhamem, Schmeichelem, Andy Cole'em i Dwightem Yorkiem. Solskjaer nie był graczem, który rozgrywał całe spotkania - najczęściej wchodził w ostatnich minutach, by odwrócić losy meczu albo dobić pokonanego przeciwnika. Jego szczytowa chwila w klubie to mecz z Bayernem Monachium w finale LM w 1999 roku - atomowy strzał Ole zapewnił klubowi zwycięstwo i tytuł Mistrza LM. Jak sam stwierdził po latach, triumfalny ślizg po murawie dla uczczenia tej bramki mógł być źródłem późniejszych, wieloletnich kłopotów zdrowotnych, których efektem jest dzisiejsze zakończenie kariery aktywnego sportowca.

Wielka szkoda. Tym bardziej, że to mój rówieśnik. ;-)

2007-08-28

Kolesie w beemkach

Widać ich w każdym mieście. Rżną z rykiem silników po dziurawych ulicach, wyciskając siódme poty ze swych wysłużonych, sprowadzonych ze szrotu w Reichu, stuningowanych beemek. Za nic mają pieszych i innych kierowców, a na pytanie-uwagę „Jak jeździsz, człowieku?” zazwyczaj odpowiadają „A ch... cię to obchodzi”. Zwykle noszą goldy, bejsbolówki i wieśniackie dresy.

Ale „koleś z beemki” to nie tylko fenomen socjologiczny - to również stan umysłu.

Miałem okazję przekonać się o tym podczas urlopu, na... rzece.

Podczas jednego z etapów spływu dotarliśmy do leżącego w poprzek nurtu drzewa, długiego na tyle, że dalszą podróż umożliwiał jedynie wąski przesmyk między jego koroną a brzegiem rzeki. Płynące przed nami dziewczyny nieco się zagapiły, w związku z czym wylądowały burtą kajaka równolegle do przeszkody. Widząc to, chwyciliśmy się wszycy tego, co akurat było pod ręką, żeby stanąć w miejscu i dać im czas na pokonanie przesmyku. One, chwytając gałęzie, zaczęły ciągnąć kajak w jego stronę. W tym momencie zza zakrętu wypłynął żółty kajak z jakiegoś innego spływu, a w nim dwóch kolesi. Nawet nie próbowali w jakikolwiek sposób zahamować, zawrócić, zwolnić - wpłynęli prosto na kajak dziewczyn, wbijając się razem z nimi pod gałęzie.

Nie koniec na tym - za chwilę pojawiły się kolejne trzy kajaki z tego samego spływu, a „powożący” nimi zawodnicy z pełną prędkością wjechali w kotłujących się pod drzewem. Brakowało tylko pisku opon i palenia gum po asfalcie. Nam trudno było jakkolwiek zareagować, poza mieleniem przekleństw pod nosem.

Oczywiście, nie było żadnych przeprosin czy wzajemnej pomocy - po wyplątaniu się z gałęzi i przedostaniu na drugą stronę kłody beemkowcy - chciałoby się napisać „z pieśnią na ustach” - ruszyli na dalsze podboje rzecznych odmętów. Ich ślad (i rzeszy poprzedników) znaczyły wesoło podskakujące w zakolach rzeki puszki po piwie, plastikowe butelki i foliowe worki...

2007-08-27

Back to Black

Sooo... like... you know. Hehe. Hehehe. I'm back. ;-)

Oczywiście, miało być zupełnie inaczej. Miał być przedurlopowy, pożegnalny wpis, miała być druga część relacji z Haddington. Niestety, nic z tego.

W niedzielę rano, kiedy przysiadłem, żeby postukać w klawiaturę, okazało się, że - GASP! what a surprise - nie działa Internet. Szybki SMS do wspominanego wcześniej pana, on jeszcze szybciej oddzwonił, ale udzielane przez niego porady nic nie dały. Powiedział, że to wina urządzeń przekaźnikowych, które trzeba będzie wymienić, ale nastąpi to nieprędko, bo to gruba forsa. Po czym, kiedy siedzieliśmy po południu (niedziela!) w pociągu, zadzwonił, że właśnie kończą wymieniać, i za pół godziny będę miał Internet. Powiedziałem, że przekonam się o tym dopiero za dwa tygodnie. No i niby działa, chociaż szału nie ma. Miałem szczery zamiar dokonać zmiany netu na UPC, ale o pogawędkach z bucem z tej firmy, odpowiedzialnym za naszą kamienicę, a mających na celu ustalenie możliwości technicznych i ewentualnej daty założenia łącza, nawet nie chce mi się pisać. :-/

Tak czy inaczej, Internet nie działał, więc przed wyjazdem nie mogłem już nic napisać. Postaram się odrobić to teraz, tym bardziej, że obserwacje dokonane w pierwszej części urlopu powinny starczyć na jedną, zjadliwą notkę. ;-) Kopnę się też w końcu w tyłek i zacznę wrzucać ciąg dalszy Haddington.

A jak już jesteśmy przy Fishu i Marillion - świat się po prostu wali. :-) Oby tak dalej! Zastanawialiśmy się tylko, co w tym czasie robił Mr H? :-)))

Pozdrawiam powakacyjnie!

2007-08-09

Dość wyzysku ludzi pracy!

Wczoraj odwiedzili nas dawno nie widziani znajomi. Atmosfera jak zwykle przednia, toczyliśmy rozmowy na tematy różne, pękło kilka flaszek wina i piwa. Koło jedenastej Dzik na tyle zgłodniał, że zdecydowaliśmy się zamówić pizzę. Najpierw zadzwoniliśmy do naszej ulubionej pizzerii, ale niestety, zamówienia przyjmują tylko do 22:45. W tej sytuacji zadzwoniliśmy do Pizerii Reno, na której już kiedyś się solidnie sparzyłem, ale z braku laku... Pani przyjęła zamówienie, my przyjęliśmy pozycję wyczekującą. Po godzinie ścierpły nam plecy, po kolejnych trzydziestu minutach Dzik z Anną stwierdzili, że spadają do domu. Rzecz jasna, w tym momencie zadzwoniła komórka - pan przywiózł upragnione jedzenie. Kiedy płaciliśmy, rzuciłem do pana „Pewnie ciężki dzień”? Na co on odparł - „Jestem pół godziny po normalnym terminie zakończenia pracy”. Przypominam, było wpół do pierwszej w nocy!

Z kolei jakieś dwa czy trzy tygodnie wcześniej przyszedł pan naprawiać Internet. Pogadaliśmy trochę; na moje pytanie, czy mają dużo pracy, odparł, że tego dnia zapowiada się robota do północy. Jak stwierdziłem, że pewnie chociaż przedpołudnia ma wolne, to się dziwnie uśmiechnął i stwierdził „Taaa, dzisiaj wstałem o piątej rano”.

Piszę o tych dwóch sytuacjach, bo cholernie wkurza mnie wykorzystywanie ludzi. Ci kolesie, z którymi rozmawiałem, to młode chłopaki, po dwadzieścia parę lat. Muszą zapieprzać od rana do nocy, przy czym założę się, że za najniższą stawkę. Co prawda wyczytałem dzisiaj, że firmy coraz bardziej dbają o swoich pracowników, ale dotyczy to pewnie dużych przedsiębiorstw, a nie firemek takich, jak np. piekarnia pizzy...

Dlatego wołam: PRECZ Z WYZYSKIEM LUDZI PRACY!!! :-)))

PS. Sorry za kolejną zmianę kolorystyki, ale znowu naszło mnie na eksperymenty. Mam nadzieję, że ten wystrój zagości na dłużej.

2007-08-06

Jestem bydgoszczaninem

Bydgoszcz to szare, brzydkie miasto. Brzydgoszcz. Kilometry bruku, odrapane budynki pomazane graffiti, nieprzejezdne ulice, a poza tym nic się nie dzieje i kulturalny człowiek po godzinie 16:00 nie ma tu co robić. „Szare ulice, brzydkie kamienice”.

W szczytowym momencie wakacji miasto jest rozkopane, wyjazd na Gdańsk praktycznie zamknięty, Jagiellońska rozkopana, wyjazd na Toruń przez wiadukty warszawskie utrudniony.

Władze są nieciekawe, nie mają żadnych pomysłów na rozwój Bydgoszczy, dbają tylko o swój interes, stawianie hipermarketów i likwidowanie szkół.

Jednym słowem brud, smród i ubóstwo, a do Torunia to się w ogóle nawet nie umywamy.

A jednak kocham Bydgoszcz miłością głęboką, ognistą i nienasyconą, z roku na rok coraz mocniejszą. Widziałem Sztokholmy, Edynburgi, Amsterdamy i Petersburgi, ale nie zamieniłbym Brombergu na żadne inne miasto.

Częściowo wina za moje uczucie spoczywa na panu Jerzym Sulimie-Kamińskim, autorze wspaniałej książki „Most Królowej Jadwigi” (krótka historia samego mostu tutaj). Nie tylko dlatego, że opisywał miejsca, niedaleko których się wychowywałem, ale również z tego powodu, że w swojej powieści pokazał aspekty Bydgoszczy, z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy, które zostały wymazane albo zaledwie zatarte przez historię, a mimo wszystko stanowią o charakterze miasta. Niemieccy mieszkańcy Bydgoszczy, przeradzanie się miasta zdominowanego przez żywioł germański (nie na darmo zwano Bydgoszcz „Berlinem północy”) w miasto polskie, napływ „galicyjskich antków”, wpływ Polski Ludowej na robotnicze, jak by nie patrzeć, miasto. Pan Jerzy opisał to jakby mimochodem, przy okazji „ważniejszych” opowieści zawartych w jego dziele, a jednak wywarł piętno...

Miałem jeszcze opowieści mojej Babki i Matki, do których nie przywiązywałem jako gówniarz większej wagi, a które - po niewielkim oszlifowaniu - bez problemu mogłyby się stać kolejnymi rozdziałami księgi Pana Jerzego. Babcia opowiadała mi o wjeździe Wojska Polskiego na Stary Rynek 20 stycznia 1920 roku...

Ale żeby nie było, że moje zauroczenie Bydgoszczą wynika tylko z opowieści innych ludzi! Przeżyłem tu prawie 35 lat (jessssu), oczy miałem generalnie otwarte... Kocham bezwarunkowo to centrum mojej osobowości, zamknięte między ulicami Focha (dawniej Armii Czerwonej!), Gdańską (dawniej Aleje 1 Maja!), Dworcową a Marcinkowskiego. Ogarnia mnie głębokie wzruszenie, gdy z perspektywy Gdańskiej patrzę na Szwederowo i budynek II Liceum Ogólnokształcącego (cztery najpiękniejsze lata w moim życiu). Coś ściska mnie za gardło, gdy przechodzę przez Plac Wolności i okolice Radia Polskiego, gdzie balowali moi rodzice i ich znajomi. Czuję wielką nostalgię, odwiedzając Wilczak, tereny nad Kanałem Bydgoskim, ulicę Śniadeckich, gdzie toczyło się życie moich dziadków.

Większość najważniejszych wydarzeń w moim życiu miała miejsce tutaj.

Kocham Bydgoszcz.

2007-08-01

Warto... czytać!

Dzięki nieocenionemu Pawłowi Wimmerowi trafiłem dziś na bardzo interesujący nieblog, którego lekturę gorąco polecam. Wiele zasad, które wydawałyby się oczywiste, jednak w większości przypadków nie są przestrzegane. Warto przeczytać i zacząć stosować! :-)