IDL

2008-09-26

Wielka Smuta... w TVP Kultura

Miałem okazję obejrzeć rosyjski film „historyczny”, Rok 1612, w którym jedną z głównych rół gra Michał Żebrowski. Dziełko bez rewelacji, dość chaotyczne i odczapistyczne (po cholerę ten jednorożec?!), już nawet nie trzymające się, a wiszące na jednym fakcie historycznym. Niemniej ogląda się przyjemnie, umysł się nie męczy, realizacja z rozmachem. Krótko mówiąc, kolorowa bajka. Tymczasem z niedawnej dyskusji w TVP Kultura dowiedziałem się, że Rok 1612 to nie tylko kompletna bzdura, ale również film „antypolski”, w którym „prymitywni, źli Polacy” przejęli rolę odgrywaną w radzieckich filmach propagandowych przez „pięknych nazistów”. Zgłupiałem. Albo byłem na innym filmie, albo trzech smędzących w studiu mędrków wydłubywało bezsensowne tezy ze swoich nosków zapchanych Platonem i antyrosyjskimi fobiami. Zachodzę w głowę, co w tej przesłodzonej, wydumanej opowiastce mogło być „antypolskie”? Przedstawienie mordów i gwałtów na bezbronnych rosyjskich wieśniakach? Pokazanie chęci zdobycia władzy przez hetmana Kibowskiego i sięgania przy tym po wszelkie dostępne środki? Jeżeli ktoś tak uważa, to po prostu nie zna historii, a nawet nie obserwuje rzeczywistości, bo podobne metody stosuje się po dziś dzień, tylko może w bardziej wysublimowany sposób. Zaskoczyło mnie, że przed zarzutem antypolskości broni film dziennik o jakże oryginalnym tytule „Dziennik”... znana niegdyś PiSowska wazelinówka.

2008-09-22

Wszystko wydarzy się dzisiaj

Pożoga się rozszerza. :-) Coraz więcej artystów udostępnia za pośrednictwem Internetu już nie pojedyncze utwory, lecz całe płyty. Do tego zacnego grona dołączyli ostatnio Brian Eno (Thursday Afternoon nadal uważam za genialną płytę!) i David Byrne. Nie ma się co oszukiwać, ten album nie jest jakimś wiekopomnym dziełem; ot, przyjemna muzyczka do posłuchania w pracy. Ale gest niewątpliwie miły. :-)


2008-09-21

Słonecznik?!

Jakiś czas temu władze miasta ogłosiły konkurs na nazwę dla nowo zakupionego statku, który będzie pływał po Brdzie. Nazwa - według regulaminu konkursu - miała oddawać charakter statku (jest napędzany energią słoneczną), a ponadto wiązać go jakoś z Bydgoszczą. Zgłosiłem swoją propozycję: „Słoneczna Ondyna”. Nieistotne, czy to udana nazwa, czy nie (z perspektywy czasu raczej nie), rzecz w tym, że konkurs został rozwiązany z pominięciem zasad. Wybrano nazwę „Słonecznik”, która całkiem mi się podoba, ale „Słonecznikiem” może nazywać się statek pływający we Wrocławiu, Warszawie, Poznaniu - jednym słowem gdziekolwiek. Nie ma tu żadnych nawiązań do Bydgoszczy, można ewentualnie się domyślić, że chodzi o pojazd napędzany słońcem. Argument, że jest to nazwa dobrze brzmiąca po angielsku, jest totalnie od czapy - czy to znaczy, że na jednej burcie będzie po polsku, a na drugiej po angielsku? To w takim razie na rufie powinna być jeszcze po niemiecku...

2008-09-19

Żywot Ryana

Moje zainteresowanie klubem Manchester United rozpoczęło się na dobre dopiero w okolicach 1999 roku, tak więc przegapiłem całą wspaniałą erę, gdy gwiazdą drużyny był Eric Cantona, czego bardzo żałuję.

Jest jednak ktoś, kto łączy tamte czasy z późniejszym okresem sukcesów (od roku 1999) i obecnymi czasami. Obserwując poczynania Manchesteru United od 9 lat, dochodzę do wniosku, że jest to mój ulubiony zawodnik tej drużyny (zwłaszcza po odejściu Ruuda Van Nistelrooya). Tą osobą jest Ryan Giggs, człowiek, który zapisał tak piękną kartę w historii angielskiej piłki nożnej, że nawet pobieżne przejrzenie jego osiągnięć przyprawia o zawrót głowy. Dość napisać, że grając przez niemal osiemnaście lat w pierwszym składzie MUtd zdobywał gole w każdym sezonie, ma oszałamiającą liczbę asyst (289 na 535 meczów w Premier League), a dodatkowo jest zawodnikiem, ktory wystąpił najwięcej razy w barwach swojego klubu (758, więcej niż legendarny Sir Bobby Charlton). Każdy, kto widział chociaż jeden z jego niesamowitych rajdów lewą stroną boiska, musi przyznać, że jest to piłkarz niezrównanej klasy.

Piszę o tym wszystkim dlatego, że prawdopodobnie zbliża się niestety koniec jego kariery. Odbywają się spotkania celebrujące jego osiągnięcia, oficjele wygłaszają pochwały i podsumowania... Co prawda Ryan jest zakontraktowany do końca przyszłego roku, ale nie podoba mi się atmosfera tworzona wokół niego. David Seaman grał do czterdziestki - z całego serca życzę tego samego Giggsowi. :-)

2008-09-11

Fish wraca do Marillion!

W roku 1989 Fish wydał swoją pierwszą płytę solową po rozstaniu z Marillion. Znajduje się na niej utwór State of Mind, z tekstem o wybitnie politycznej wymowie. Niemal dwadzieścia lat później opuszczony zespół Marillion na mającej się ukazać płycie Happiness is The Road umieszcza piosenkę... State of Mind - jeszcze nie wiem, o czym jest tekst, bo jej nie słyszałem. Oczywiście nie są to te same utwory, jednak przekaz jest dla mnie całkowicie jasny: te dwa kawałki stanowią klamrę spinającą dwudziestoletni okres rozłąki!!! Po zakończeniu tras koncertowych Fisha i Marillion obie strony wydadzą oświadczenie o powrocie Szkota do zespołu i rozpoczęciu nagrywania nowej płyty, na której Steve Hogarth będzie obsługiwał drugi zestaw klawiszy oraz występował w chórkach. W moim przekonaniu utwierdza mnie fakt, że na listopad zapowiedziana jest premiera sześciopłytowego zestawu koncertów Marillion z lat 1982-1987, niewątpliwie w celu przypomnienia, jak to drzewiej bywało. A bywało pięknie, oj pięknie...! :-)

A tak serio... Marillion wykonuje kolejny krok w głąb Internetu, udostępniając swój najnowszy album w sieci przed premierą. Nie tak po prostu - żeby ściągnąć utwory, trzeba podać swój adres e-mail, który zostaje zweryfikowany, a jego właściciel będzie otrzymywał... khem khem, „oferty handlowe”. Czy zespół na tym skorzysta, czas pokaże. Ja cierpliwie czekam na przybycie zamówionych płytek, umilając sobie czas słuchaniem... Manhattan Transfer, ha ha ha.

2008-09-08

Mamma Mia!!!

Nie mogę, po prostu nie mogę! Słucham soundtracku do tego cholernego musicalu i miska mi się jarzy na całego! :-))) Zawsze lubiłem Abbę, na zasadzie sentymentu, tak jak się lubi smak zapamiętany z dzieciństwa, ale nie przypuszczałem, że ekranizacja musicalu zrobi na mnie takie wrażenie. Całkowicie bezpretensjonalny film, bez sztucznych ogni i fajerwerków, ze świetnymi aktorami (chociaż Brosnanowi sugerowałbym raczej śpiewanie Toma Waitsa, jeśli już musi śpiewać) i znakomitą muzyką. Początek nie napawał mnie optymizmem - siksa wyglądająca na dwunastolatkę egzaltowanym głosikiem śpiewa Honey, Honey. Teraz jest to jeden z moich ulubionych kawałków na płycie, bo oczywiście w minioną sobotę od razu kupiliśmy soundtrack. Potem fabuła się rozkręca, chwyta i nie puszcza do samego końca. Oczywiście nie ma co przesadzać z tą fabułą, jest prosta, by nie powiedzieć banalna, ale tak doskonale zgrana ze świetnymi utworami, że człowiek siedzi kompletnie oczarowany. Najbardziej lubię chyba SOS, chociaż trudno wskazać mi utwór, którego tutaj nie dałoby się lubić. Kolega, który od jakichś trzech miesięcy zachwalał film, wygrał co najmniej dwa piwa - założyliśmy się, czy przypadnie nam do gustu. Jak kolega się będzie uśmiechał, to dostanie więcej tego piwa... Jedyne, co mnie trochę ubodło, to polityczna poprawność, która przemieliła Colina Firtha w biseksa (homo?), ale na szczęście ten wątek jest tylko delikatnie zaznaczony.


Co mnie dodatkowo zaskoczyło, to teksty. Słuchając muzyki, zwłaszcza takiej z założenia rozrywkowej, jakoś specjalnie się w nie nie wsłuchuję, i niesłusznie. Takie Winner Takes It All jest całkiem niezłe, jak i wspomniane już wcześniej SOS. No i w ogóle, kurna... Oto przykład, jak profesjonalnie zrobić kawał zarąbistej rozrywki. Gorąco polecam!

2008-09-05

Warto znać sąsiada!

Klikając wczoraj bezmyślnie po kanałach Cyfrowego Polsatu, trafiłem w stacji Kino Polska na film dokumentalny z 1982 roku, poświęcony historii Bydgoszczy od momentu odzyskania niepodległości w 1920 roku po wybuch II Wojny Światowej. Opisuje on miasto, w którym Polacy i Niemcy żyli obok siebie, w dobrosąsiedzkich stosunkach. Oczywiście film z pierwszego roku stanu wojennego nie mógł uniknąć wstawek typowo propagandowych (na zasadzie „zła Polska za sanacji, dobra Polska za socjalizmu”), ale mimo tego ogólny obraz był obiektywny. Mnie najbardziej wzruszyło, że jedną z osób wypowiadających się o przedwojennej Bydgoszczy był pan Wincenty Gordon , wielce zasłużony bydgoszczanin, którego byłem... sąsiadem jako gówniarz totalny, kompletnie nie zdający sobie sprawy, obok kogo mieszka. :-) Państwo Gordonowie, jak ich zapamiętałem, byli już bardzo zaawansowani wiekiem, dlatego bardzo często rodzice kazali mi brać od nich kluczyk od skrzynki i przynosić adresowaną do nich pocztę. Zawsze w takich sytuacjach pan Wincenty zapraszał mnie do ich maleńkiego mieszkanka, odkluczał staromodną szafkę i częstował cukierkiem z rzeźbionego pucharka... Dopiero później, jakieś 10 lat po jego śmierci dowiedziałem się, co robił w czasie wojny (akcje sabotażowe przeciw Niemcom) i jaką rolę odgrywał w życiu miasta po wojnie. W Fordonie jest ulica Wincentego Gordona. Żal, że za jego życia byłem za mały, żeby móc prowadzić z nim jakiekolwiek rozmowy o historii.

Natomiast przed wspomnianym wyżej filmem puszczono Sąsiadów.