IDL

2008-04-30

εὐαγγέλιον

Wczoraj nadeszła Dobra Nowina. Wygląda na to, że ktoś, kto walczy, wygra. Spełniliśmy toast za powodzenie mocnymi alkoholami. W drodze do domu lekko zaczęły mi się plątać nogi i język, ale wynikało to z upojenia optymizmem. Spałem jak dziecko...

2008-04-29

Beszczelny spam!

...i chwalipięctwo! Khem, khem...

PODLINKOWALI MNIE NA BYDZIA.PL!!! Odnośnik wiedzie do stareńkiego wpisu na temat Bydgoszczy. Autorowi krótkiego kursu tanga na barze serdecznie dziękuję za zauważenie i propozycję rozpropagowania. :-) W ciągu ostatnich dwóch dni zauważyłem znaczny wzrost odwiedzin mojego bloga. :-)))

Teraz tylko czekać na zainteresowanie ze strony prasy, propozycje gościnnych występów w najpopularniejszych telenowelach (ja chcę do Na Wspólnej!), spotkania z czytelnikami... Wreszcie! :-)))

A tak całkiem serio: jeszcze raz dzięki, Michał. :-)

2008-04-27

Fresh Body Shop

Wszystkim fanom Nine Inch Nails, zwłaszcza tym, do których nie przemawia ostatnie wydawnictwo Trenta (chociaż warto przebrnąć przez te 36 utworów), polecam nagrania francuskiego zespołu Fresh Body Shop. Trzy płyty można ściągnąć całkowicie legalnie i za darmo z Jamendo. Album Make It End sprawia wrażenie, że to zaginione taśmy NIN. :-) Niezłe granie, choć zastanawiam się, czy tak doskonała kopia nie zacznie mnie szybko wkurzać... ;^)

2008-04-25

Happy B-Day, Mr Fish!

Dzisiaj Wielka Ryba obchodzi 50 urodziny. Czas pędzi! Jeszcze nie tak dawno temu po raz pierwszy słuchałem deklaracji, że nie jest niczym zdrożnym zapłonąć nieco jaśniej, gdy ukrywasz, że zbliża się trzydziestka... a tu proszę! :-) Te urodziny wywołują we mnie całą masę refleksji na temat czasu upływającego i upłyniętego, ale nie chcę ich poruszać, smutki zachowując sobie na nocne godziny rozmyślań. :-)

Artystycznie rozeszliśmy się z Fishem już dawno temu. Jeszcze pierwszą solową płytę uznałem od razu za lepszą od Marillionowego Seasons End, ale to było niewątpliwie na fali szoku, wywołanej odejściem Ryby i przyjęciem do zespołu prawie nikomu nieznanego pokurcza... ;-) Oczywiście, Vigil in the Wilderness of Mirrors jest świetnym albumem, jednak z perspektywy czasu wiem, że zdecydowanie częściej słuchałem debiutanckiego wydawnictwa H-Marillion.

Moim zdaniem, rzecz polega na tym, że Fishowi nigdy nie udało się zebrać stałego składu muzyków towarzyszących. Paradoksalnie, w ten sposób przestał być artystą progresywnym - w przeciwieństwie od Marillion, gdzie widać ciągłe poszukiwanie, odbywające się jednak w ściśle zdefiniowanych granicach. Tymczasem Ryba kręci się od dłuższego czasu wokół własnego ogona, praktycznie od Raingods with Zippos nie nagrywając niczego, co pozostałoby w pamięci na nieco dłużej. Nawet najnowsze wydawnictwo, Thirteenth Star, podobno docenione przez krytyków, jest zbiorem przyjemnych, ale lekko nadętych i standardowych rockowych kawałków...

Anyway, w związku z półwieczem Szkota, Kaczkowski zapuścił wczoraj w Trójce trzy utwory z najnowszej płyty, które okrasił fragmentami zeszłorocznego wywiadu z wokalistą. Leżałem już w wyrze, skupiając się na słuchaniu, i może dlatego tak mocno trafiło do mnie to, co Fish powiedział o świecie współczesnym i tym z lat 80. A mówił o możliwościach wyboru towarów, produktów, usług, które przekraczają „wydajność” zwykłego człowieka. O oderwaniu polityków i warstw rządzących od rzeczywistości i ludzi, które już wkrótce może doprowadzić do wybuchu globalnego niezadowolenia. O świecie, który nabiera rozpędu, szkoda tylko, że w kompletnie nieznanym kierunku. Wszystko to było dość przygnębiające, ale niestety trafne. :-/ Z jednej strony wprawiło mnie w melancholijny nastrój; z drugiej, cieszę się, że Fish nie stracił trzeźwości i ostrości spojrzenia, co - biorąc pod uwagę jego drinking records - nie byłoby wcale dziwne... :-)

A propos drinking, mimo zapowiedzi „rodzinnej imprezy” nie wątpię, że szkocka i wódka będą dziś płynęły strumieniem w Haddington. :-) Cóż, wszystkiego najlepszego i kolejnych co najmniej 50 udanych lat!

Slainte mhath!

2008-04-18

Potwory z przeszłości

Dawno temu w internetowym kanale Gazety Wyborczej przeczytałem poruszającą informację o człowieku, który odwiedzając obóz-muzeum w Auschwitz, w jednym z prezentowanych na zdjęciach esesmanów rozpoznał swojego ojca. Wcześniej podobno nie znał jego wojennych losów, choć - jak sam przyznaje - wśród „domowych pamiątek” znalazł skierowanie do Auschwitz i potwierdzenie pobrania stamtąd munduru. To intrygujące, bo czy widząc te rzeczy, będąc młodym Niemcem, można się zastanawiać, co robił ojciec w czasie wojny?

Jeśli jednak faktycznie bohater artykułu żył w niewiedzy, to jak przerażająca musi być jego trauma? Ojciec, którego znał przez całe życie, który do swojej śmierci był... pastorem, okazuje się nagle jednym z trybików nazistowskiej machiny zagłady. I to nie jakimś szeregowym żołnierzem, lecz jedną z osób dokonujących wstępnej selekcji więźniów. Nie wiem, czy na miejscu tego Niemca poradziłbym sobie psychicznie z taką sytuacją...

2008-04-15

Lao Che - powinni tego zakazać!

Wiadomo, że grafomanii tekściarskiej i muzycznej na rynku polskim i światowym jest aż nadto (żeby wspomnieć tylko Shakirę śpiewającą o swoich małych cyckach albo biodrach, które nie kłamią, zespół Feel czy inną Dodę), ale po co dodatkowo wycierać sobie pysk Bogiem? Od jakiegoś czasu Trójka wzięła się za propagowanie tfurczości Lao Che, i niestety przy „porannym goleniu” nader często zdarza mi się trafić na wykwity - ostatnio piosenkę o Noe(m?). Nie dość, że typowe mędzenie, czyli nosowa, „refleksyjna” melorecytacja, to jeszcze te rymy... Utopię waszą utopię w potopie... Jesssu! Co za koszmar... Chyba po to, żeby dodatkowo zwiększyć obciachowość, zespół na własnej stronie pisze o najnowszej płycie:

Teksty groteskowe w swoim wyrazie mają oddać słabości i ułomności ludzkiej natury. Tytuł płyty Gospel oddaje karykaturalną wizję rzeczywistości.

Że teksty groteskowe, to fakt, ale oddają raczej słabość ich autora. Natomiast w jaki sposób słowo gospel ma oddawać karykaturalną wizję rzeczywistości, nie jestem w stanie dojść... Panowie, mniej marketingowego bełkotu, więcej artystycznych poszukiwań!

2008-04-11

Wieczór animacji

Wczoraj wieczorem w klubie Mózg odbyła się prezentacja trzech filmów animowanych wyprodukowanych przez łódzki Semafor. Obejrzeliśmy „Caracas” (na kanwie noweli Conrada „Młodość”), „Ichthys” oraz „Piotrusia i wilka. O ile pierwsze dwa filmy, graficznie interesujące, były fabularnie dość wydumane (ten pierwszy skończył się, zanim się zaczął) i nie zrobiły na mnie większego wrażenia, o tyle laureat Oscara okazał się bardzo pozytywnym zaskoczeniem - fantastyczna historia o wolności, potrzebie zrozumienia i tolerancji dla odmienności. Zdecydowanie warto zobaczyć.

2008-04-10

Seafarer

Za oknem szaro, deszczowo i zimno... Po ulicach toczą się sznury samochodów i nieliczni, chyba mocno zdesperowani rowerzyści. Horyzont wyznaczają jasnoszare plamy pagórków - wystarczy nieco wysilić wyobraźnię, by zobaczyć w nich rosnące grzbiety morskich fal, które lada moment roztrzaskają się o las.



Jakoś nie mogę przestać myśleć o prawdziwym morzu, tym, które widzieliśmy trzy tygodnie temu w Międzyzdrojach. Był to mój pierwszy pobyt nad Bałtykiem od... strach pomyśleć - prawie dwudziestu lat! Nigdy nie przepadałem za morzem ze względu na zatłoczone plaże, wciskający się wszędzie piasek, lipcowy, suchy zapach sosnowego lasu... Okazuje się, że po prostu bywałem na Wybrzeżu w nieodpowiednim czasie. :-) Tymczasem pustka wietrznej, deszczowej, obmywanej stalowoszarymi wodami plaży oferuje niemal mistyczne doznania, w morski bezkres mógłbym się wgapiać tak samo uporczywie i nieprzerwanie, jak w płomienie ogniska. Wyobrażam sobie, że na takie właśnie morze patrzył morski wędrowiec... A krzyk mew i szum fal zapadły mi w serce co najmniej tak głęboko, jak Telerim. ;-) Niecierpliwie czekam, by móc tam wrócić, do tego dziwnego miejsca podzielonego sztuczną granicą, z nadzieją, że tym razem uda się nam odwiedzić Łuczniczkę w Heringsdorfie.

2008-04-08

Burza w szklance szamba

Z niecierpliwością czekam, kiedy będę mógł napisać tekst o swoim mieście niezawierający narzekań, krytyki i marudzenia. Niestety, ostatnia afera z Galerią „Kantorek” i biegaczami w tle dowiodła, że pod panowaniem obecnego prezydenta mamy małe szanse na komentowanie wydarzeń pozytywnych. Z pewnością możemy natomiast liczyć na dalsze wojenki, nietrafione pomysły czy akcje mające przeszkodzić w próbach ubarwienia szarej miejskiej rzeczywistości.

W przypadku „Kantorka” przykre jest to, że żadna z decyzji Sołtysa, ani ta o likwidacji galerii, ani o przekazaniu jej BWA, nie była decyzją przemyślaną i popartą argumentami. W pierwszym przypadku wylazła na wierzch cała małostkowość KonDoma, który obraził się za krytykowanie nieciekawych figurek „przyozdabiających” miasto. Jestem natomiast przekonany, że wycofał się z likwidacji nie pod naciskiem merytorycznych argumentów, ale dlatego, że - jak napisano w jednym z „internauckich” komentarzy - narobił w spodnie ze strachu, gdy zobaczył, jak masową, negatywną reakcję wzbudził przeciwko sobie. Nie było go stać na męskie rozwiązanie sprawy, czyli przyznanie się do błędu, więc wymyślił kompromitujące go, moim zdaniem, obejście. O braku klasy pana prezydenta świadczy również to, że właścicielka „Kantorka” dowiedziała się o zmianie prezydenckiego postanowienia z prasy...

Pal sześć, że Sołtys nie potrafił zachować twarzy - w końcu to nie moja twarz - ale na tych przepychankach traci także miasto, kompromitowane przez niedopieczone pomysły i działania prezydenta i jego urzędasów. Dla mnie jedyną pociechą - choć marną - jest to, że ani razu na niego nie głosowałem.

2008-04-03

Rany, to o mnie!

Z pewnością nie jestem jedyną osobą miewającą odczucie, że tekst jakiejś piosenki czy wiersza został napisany specjalnie dla niej, opisuje jej życie, uczucia, czy nawet konkretne wydarzenia. Dla mnie bardzo istotny w tej działce był Marillion, czy raczej Fish jako autor tekstów (ale zaskoczenie!), ale również wiele tekstów Pink Floyd, Van Der Graaf Generator czy U2 (by wymienić tylko kilka). Często są to nawet nie całe teksty, ale zwrotka, zdanie, czy nawet pojedyncza fraza, która jakoś do mnie przemawia, albo po prostu nie chce wyjść z głowy (robi nam pappa ra ra...). Natomiast od pewnego czasu wsłuchuję się w twórczość Davida Bowie, którego do tej pory znałem z pojedynczych piosenek. Zacząłem od późniejszych rzeczy, takich jak Earthling, ze względu na jego nawiązania do techno, czy Heathen, na którym odkryłem REWELACYJNY kawałek pod tytułem Sunday. A dzisiaj słucham sobie płytki 'hours...', szukam w Internecie tekstu do pierwszego utworu Thursday's Child, no i... pozwolę sobie zacytować dwie zwrotki:
All of my life I've tried so hard
Doing my best with what I had
Nothing much happened all the same

Something about me stood apart
A whisper of hope that seemed to fail
Maybe I'm born right out of my time
Breaking my life in two
I to by było w sumie na tyle... :-)