IDL

2008-03-14

Uciec, ale dokąd?

Ulice miasta przyozdobił kolejny wykwit umysłu Prezydenciunia - biegacze. W zamyśle Sołtysa te niemal dwumetrowe figury, w kolorach symbolizujących różne rasy, mają reklamować zbliżające się Mistrzostwa Świata Juniorów w Lekkoatletyce. Tymczasem prezentują się... nijako, jak manekiny, które ktoś zostawił podczas likwidacji sklepu i zapomniał zabrać. Widziałem dwa „zestawy” (bo jest ich więcej) - na zbiegu Śniadeckich i Gdańskiej oraz na wylocie Mickiewicza. W tym drugim miejscu stoi na przejściu samotny żółtawy biegacz, stylizowany na piaskowiec, i wygląda niestety zupełnie od czapy, nie na miejscu, bez sensu... Sprawia wrażenie, jak by się rozglądał, gdzie tu dać nogę! A tymczasem do końca kadencji Sołtysa jeszcze ponad dwa lata... :-/

P.S. Miałem okazję przyjrzeć się biegaczom bliżej, również na Starym Rynku. Już wiem, co jest z nimi nie tak - bolą ich krzyże!!!

2008-03-11

Yes It Is!

W poniedziałek uczestniczyliśmy w koncercie, który był całkowitym przeciwieństwem piątkowego OpenSpace. W klubie Mózg wystąpił zespół Yells At Eels, grający „etniczno-improwizacyjny” jazz. Początkowo czułem pewien dyskomfort, bo panowie zaczęli od standardu Ornette Colemana, który zagrali dość dziko i agresywnie. Wcześniej wyczytałem, że perkusista i basista (notabene synowie Dennisa Gonzaleza, trębacza i lidera zespołu) wywodzą się ze sceny hardcorowo-punkowej, więc miałem obawy, że cały koncert będzie grany w takiej atmosferze. Na szczęście nie, muzycy grali mocno i z zaangażowaniem, ale dostosowując brzmienie i ekspresję do wykonywanego utworu. Zagrali m.in. Litanię Komedy - perkusista używał bardzo dziwnych pałeczek, przypominających... pędzle z patyków. :-)

Niestety, również na tym koncercie realizator dźwięku wyszedł z założenia, że powinno być głośno, na szczęście sala w Mózgu jest zupełnie inna od tej w radiu, więc nie było to tak męczące. Inną irytującą rzeczą były trzaski dochodzące co jakiś czas z jednego głośnika, prawdopodobnie tego, który nagłaśniał kontrabas. No i dodatkowo na początku koncertu z kolumn dochodziły charakterystyczne pingi, generowane przez niepowyłączane telefony komórkowe słuchaczy i muzyków...

W ogóle bardzo przyjemnie było popatrzeć na profesjonalistów przy pracy. Lider zespołu kojarzył mi się z kolegą mojego brata, natomiast basista - z jakąś postacią z kreskówek, ale nie potrafię uściślić. :-) Fajnie było patrzeć na ich wzajemne porozumienie przy pracy, zwracać uwagę na subtelne znaki, którymi sygnalizowali sobie zmiany tempa czy koniec utworu. Widać było, że świetnie się bawili. Basista z perkusistą zaimprowizowali w pewnym momencie szybki, dziwny kawałek: każdy z nich na przemian grał swoją partię, drąc się przy tym wniebogłosy. Po zakończeniu tego cuda Dennis Gonzalez stwierdził Wybaczcie moim chłopakom... :-)

Tak na marginesie: 27 marca gra w Mózgu Robotobibok. Uwielbiam ich płytę Jogging, więc pewnie się wybiorę... Bilety po 15 złotych!

2008-03-10

OpenSpace

Zdecydowanie najsłabszy koncert z trzech, które mieliśmy okazję obejrzeć do tej pory. Przyczyna leży chyba w słabości materiału zaprezentowanego przez muzyków, bo pod względem umiejętności czy instrumentarium nic nie można im było zarzucić (może poza faktem, że wokalistą w tym zespole jest klawiszowiec, człowiek o najmniej ciekawym głosie - chyba lepiej byłoby, gdyby śpiewał basista albo gitarzysta). Gdyby połączyć 3-4 kawałki w jeden, wyszedłby może dobry utwór. Dla mnie jest to o tyle zaskakujące, że muzyka zespołu, którą można usłyszeć za pośrednictwem ich profilu w MySpace brzmi nienajgorzej. Być może po prostu OpenSpace nie są zespołem koncertowym (co dodatkowo udowodnili długimi sekundami ciszy w przerwach między niektórymi utworami - coś, co podczas występu w studiu jest niedopuszczalne), ale niestety ich występ nie zachęcił mnie do kupna płyty, żeby przekonać się samemu.

Dodatkowo odbiór muzyki był utrudniony przez realizatora koncertu - dźwięk ustawiono zdecydowanie za głośno, wokalisty praktycznie nie dało się słyszeć. W pewnym momencie ktoś z publiczności rzucił hasło „Wokal głośniej”, chociaż lepsze zdecydowanie byłoby „Zespół ciszej”. Tak przy okazji - trudno mnie zaliczyć do zagorzałych miłośników ciszy, jednak zastanawiam się, dlaczego realizatorzy dźwięku wychodzą z założenia, że muzyka rockowa musi być GŁOŚNA? Oprócz radia, spotkałem się z takim podejściem w Filharmonii Pomorskiej, gdzie wydawałoby się, że ludzie odpowiedzialni za dźwięk podejdą z nieco większym szacunkiem do słuchaczy.

Dobry piesek!

Na ekrany wrócił Pitbull. Miałem poważne obawy, czy po kupie, jaką było „Twarzą w twarz”, Patryka Vegę będzie stać na podniesienie się z łopatek i sięgnięcie poziomu poprzednich serii. Na szczęście pierwszy odcinek „trójki” trzymał w napięciu, nastąpiło parę ważnych zmian (Barszczyk już nie rządzi, jest nowy komendant), nowa postać męska - Łapka - nieco przerysowana, ale dość interesująca, choć skrzydeł w terrorze już nie rozwinie. :-) Gdzieś w prasie czytałem, że Vega korzysta z pomocy trojga reżyserów, więc może to oni pozwalają mu utrzymać wysoki poziom. Na razie jestem pełen optymizmu.

I po raz kolejny zwracam uwagę na aktorstwo Andrzeja Grabowskiego. Ten artysta jest niesamowity, choć wiele osób nadal nie potrafi wyjąć go z szufladki pod nazwą „Ferdynand Kiepski”. Swoją grą powoduje, że jego Goebbels jest postacią wielowymiarową - niby prostak, post-milicyjne chamidło... ale jednak człowiek tragiczny. Naprawdę znakomity aktor.