IDL

2008-02-29

Ostatnio czytam...

Ostatnimi czasy - co widać zresztą w blogu - wpadłem po raz kolejny w „klimaty bydgoskie”. Zaczęło się od wspominanego wcześniej Kalendarza Bydgoskiego na rok bieżący, po lekturze którego wyciągnąłem z półki Dzieje Bydgoszczy do roku 1806 autorstwa nieżyjącego, niestety, Franciszka Mincera. Lektura nie jest łatwa, m.in. ze względu na przytaczane obszernie dane statystyczne czy finansowe, ale można z niej wyciągnąć wiele ciekawostek, jak ta o dodawaniu przez jednego z bydgoskich piekarzy do chleba pokruszonych kości skazańców (!!!) w celu pokonania konkurencji! :-)

Chcąc trochę poszerzyć bydgoskie horyzonty, odwiedziłem stronę Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej. Jest to projekt prowadzony przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu i Konsorcjum Bibliotek Naukowych Regionu Kujawsko-Pomorskiego. Żeby móc przeglądać zgromadzone w Bibliotece zasoby, należy zainstalować odpowiednią wtyczkę do przeglądarki internetowej. A jest co oglądać! Księgi adresowe z końca XIX i początku XX wieku - nawet nie przypuszczałem, że tak się wzruszę, znajdując w jednej z nich swoich dziadków! Są też plany miasta, sięgające początków XIX wieku, liczne numery gazet wydawanych w Bydgoszczy (w tych z lat 20. ubiegłego stulecia uderza zajadły antysemityzm nie tylko tekstów, ale również ogłoszeń i reklam), pocztówki... jednym słowem, bogactwo materiałów, z którymi naprawdę warto się zapoznać.

Obecnie jestem na etapie przeglądania starych numerów Kalendarza Bydgoskiego, staram się przy tym robić to chronologicznie. Z perspektywy 40 lat zabawnie czyta się artykuły o planowanym tramwaju do Fordonu, czy przebudowie skrzyżowania Gdańska-Focha, która miałaby odciążyć miasto od nadmiernego ruchu drogowego w tym miejscu. Oczywiście z planów tych do dziś nic nie zostało zrealizowane...

Inna rzecz, która zwróciła moją uwagę w starych Kalendarzach, to pojawiające się praktycznie w każdym numerze nawoływanie do wstępowania do Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy. Jest to zabawne o tyle, że w chwili obecnej TMMB prowadzi dokładnie odwrotną politykę: przejrzałem całą witrynę Towarzystwa, nigdzie nie ma informacji, w jaki sposób można zostać jego członkiem. Mam wrażenie, że kiedyś gdzieś czytałem, że wymagana jest rekomendacja dwóch członków Towarzystwa, ale nie mogę teraz tego znaleźć.

2008-02-19

Kalendarz Bydgoski 2008

Wpadł mi niedawno w ręce najświeższy numer Kalendarza Bydgoskiego, rocznika obchodzącego właśnie 40-lecie istnienia. Nie czytuję regularnie tego periodyku, jednak ogólnie wiadomo, że jest to wydawnictwo bardzo zasłużone i interesujące, zawiera wiele przydatnych, ciekawych informacji. Tym bardziej smuci fakt, że bieżące wydanie jest tak niestaranne edytorsko i merytorycznie. Błędów tych nie ma może wiele, jednak, jak mówi przysłowie, „diabeł siedzi w szczegółach”. Tym bardziej, że wydawcą Kalendarza jest Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy, na czele którego stoi były dziennikarz Dziennika Wieczornego, Jerzy Derenda. Irytują więc błędy w stylu „za tem”, „na prawdę”, wykorzystanie znaków interpunkcyjnych na zasadzie całkowitej przypadkowości. Do tego pojawia się co najmniej jeden poważny błąd merytoryczny: w tekście fetującym 18 rocznicę ukazywania się Expressu Bydgoskiego pada stwierdzenie, że w połowie lat 90. na bydgoskim rynku działały (oprócz EB) dwie gazety o długoletniej tradycji: Ilustrowany Kurier PolskiDziennik Wieczorny. Tymczasem funkcjonowała wtedy (i funkcjonuje zresztą do dziś) również Gazeta Pomorska, dziennik o 60-letniej tradycji. Żeby było śmieszniej, kolejny artykuł po wspomnianym o Expressie Bydgoskim traktuje właśnie o niej...

Zresztą samo TMMB to instytucja dość dziwaczna, której działalność nie jest chyba szerzej znana nikomu poza kręgami wtajemniczonych. W księgarniach można znaleźć publikacje przygotowane czy sponsorowane przez Towarzystwo, jednak jak na organizację, która w statucie ma wpisane „krzewienie umiłowania swego miasta, jego tradycji i kultury, tak w regionie, jak kraju i za granicą”, jest ono bardzo słabo słabo widoczne w mieście na co dzień. Ciekawi mnie, na przykład, czy TMMB - mieszczące się na obrzeżach Wyspy Młyńskiej - zareagowało w jakiś sposób na opisywane przeze mnie niedawno estetyczne koszmarki na Wyspie? Nic o tym nie wiem.

2008-02-18

Czas Apokalipsy?

Dzisiejszej nocy po raz kolejny śniła mi się totalna zagłada: zniszczone budynki, uciekający donikąd, spanikowani ludzie, paraliżująca świadomość nieuniknionego. Po przebudzeniu w pamięci pozostały tylko oderwane od całości obrazy: razem z kolegą, wiedząc już o katastrofie, podążamy szosą w Borach Tucholskich do Zamrzenicy; dzwonię do innego znajomego, żeby przyjechał po nas samochodem, ale on nie może; znane mi budynki leżą w zgliszczach.

Nie wierzę za bardzo w prorocze sny i doskonale wiem, skąd się wziął najnowszy: z łowionych jednym uchem informacji o amerykańskim satelicie. Jednak co mnie niepokoi, to fakt, że w KAŻDYM z nich pojawia się to samo miejsce (okolice mojej podstawówki) i ten sam klimat sytuacji ostatecznej, nie dla mnie, lecz dla całej ludzkości. Bywa on dość męczący psychicznie - na szczęście nie dzisiaj! :-) Ale też dzisiejszy sen nie był tak wyczerpujący i cholernie realistyczny, jak ten (inspirowany zresztą Dniem zagłady), w którym obserwowałem kosmiczne głazy spadające za Operą Nova i kościołem Św. Trójcy...

Myślę, że jako gatunek mamy bardzo dużo szczęścia: od wielu tysiącleci, czy może nawet milionów lat, nie przydarzyła się katastrofa na poziomie kontynentalnym (chyba że za prawdę uznamy historie o Atlantydzie), a taka, która potencjalnie mogła doprowadzić do zagłady wielu tysięcy istnień, miała miejsce na pustkowiu. Ale co nam po tym szczęściu, skoro najprawdopodobniej wyniszczymy się sami?

2008-02-14

Bydgoszcz - miasto doraźne do kwadratu

Szlag człowieka normalnie trafia... Luje przełażą przez barierkę na teren prywatny? To barierkę się trochę podwyższy. A że efekt jest równie elegancki jak Michał Wiśniewski? Plastyk miejski nie widzi problemu, poza tym to nie jego sprawa - on tu jest od malowania lodowiska na Starym Rynku w kolorowe maziaje, żeby było ładnie. Pani wiceprezydent miasta, odpowiedzialna za ten i inne architektoniczne cuda na Wyspie Młyńskiej, również jest zadowolona, przecież wkrótce będzie tam tak pięknie, że nikt nie zwróci uwagi na drobiazgi.

Wszystko człowiekowi opada, jak czyta i widzi takie rzeczy. Smutne.

Dodajmy jeszcze do tego niedawny pomysł, by jedną z nowych ulic nazwać imieniem kontrowersyjnej postaci historycznej. Pomysł przedsiębiorcy budowlanego z Torunia, dziwnie ochoczo podchwycony przez bydgoskich decydentów i organizacje. Naprawdę nie ma bydgoszczan z własnymi, oryginalnymi pomysłami?

2008-02-06

Rok Szczura - wydanie 2, poprawione

Niechętnie, ale muszę przyznać się do ignorancji: faktycznie Rok Szczura zaczyna się dopiero dzisiaj, o godzinie 17, tak przynajmniej podano w Trójce. Wszystkiego najlepszego z okazji Nowego Roku! :-)

Dało mi to bodziec do napisania notki na temat, który poruszyłem jakiś czas temu w komentarzach, a mianowicie „poczytności” mojego bloga. Otóż wiem, że mam maluśką, ale wierną grupę czytelników (pozdrowienia i uściski). :-) Natomiast od pewnego czasu zauważyłem, że liczba osób odwiedzających stronę rośnie. Rekord padł 1 stycznia, kiedy „unikalnych” gości pojawiło się tutaj 71! Są to dane z Google Analytics. Szybki rzut oka na statystyki i wszystko jasne: do gwałtownego wzrostu popularności bloga przyczynił się wpis „Rok Szczura”. Nie ze względu na treść, lecz na tytuł: zapewne tego dnia wszyscy postanowili dowiedzieć się czegoś o znaku z chińskiego horoskopu. :-) Od tamtej pory liczba odwiedzin waha się, ale utrzymuje na dość stabilnym poziomie średnio 15 osób dziennie. Przy czym nadal największym magnesem przyciągającym gości jest szczur; w sumie od 1 stycznia, dzięki rozmaitym wyszukiwaniom z tym przemiłym zwierzątkiem jako jednym ze słów kluczowych, trafiły do mnie co najmniej 363 osoby, po czym najczęściej szybko uciekły. :-)

Nie do końca jasne jest dla mnie natomiast, jak trafiają na tego bloga ludzie z innych krajów, a nawet kontynentów? Rzecz jasna, są to najczęściej pojedyncze strzały, ale za to z takich miejsc, jak Indie, Australia, Malezja, Islandia czy Meksyk (niecierpliwie czekam na pierwszego wędrowca z Ameryki Południowej). :-) Niektórzy szukają pewnie po nicku (jak się okazuje, DarkMan jest dość popularny w Internecie), ale mimo wszystko względnie liczna reprezentacja „zagraniczników” stanowi dla mnie zagadkę. Aczkolwiek sympatyczną. :-)

2008-02-04

Led Zeppelin

Ołowiany sterowiec krąży nade mną od bardzo dawna, zapewne od momentu, gdy zaczął go słuchać mój brat - ale moment ten ginie w mrokach dziejów. :-) Do momentu, gdy świadomie zacząłem pasjonować się muzyką tego zespołu, gdzieś w podświadomości miałem tylko Schody do nieba Since I've Been Loving You. Niewiele. :-) Szczęśliwie, tak samo, jak w przypadku Marillion, braciszek zadbał o mój prawidłowy rozwój muzyczny, i w okolicach roku 1989 przytargał całą dyskografię Zepów zgraną na kasetki Agfa. :-) Wkrótce potem spędziłem z przyjaciółmi jedne z najbardziej fantastycznych wakacji w moim życiu, a muzyka Zeppelinów stanowiła do nich najlepszy soundtrack. Dość powiedzieć, że mieliśmy bardzo tandeciarski magnetofon dwukasetowy, w jednej kieszeni siedziała kaseta z płytami I/II, w drugiej III/IV, i tak sobie leciały na przemian przez cały dzień...

W Zeppelinie pogrążyłem się całkowicie. Pomijając fakt, że jest to rewelacyjna, ponadczasowa muzyka, to zadanie miałem o tyle ułatwione, że właśnie Fish odszedł od Marillion, a Marillion nagrało totalnie beznadziejną (jak mi się wtedy wydawało) płytę Seasons End. Tym chętniej zaprzyjaźniłem się więc z zespołem, ze strony którego nie groziły mi żadne nieprzyjemne niespodzianki. Wręcz przeciwnie - w tym czasie z jakiegoś powodu zaczęło odżywać zainteresowanie zespołem, więc pojawiały się różne składanki, nagrania koncertowe, artykuły w gazetach, a MTV (wtedy to była jeszcze telewizja muzyczna) nadało nawet dość długi program o zespole. Wszystko to podkręcało moje zamiłowanie do Led Zeppelin w takim stopniu, że przez długi czas chciałem być Robertem Plantem albo Johnem Paulem Jonesem. :-)))

Oczywiście Zeppelinów na żywo nie udało mi się zobaczyć, z oczywistych przyczyn, ale w 1998 roku na koncert do Katowic przyjechali Jimmy Page i Robert Plant (chyba 26 lutego jest 10 rocznica). Wydarzenie to utkwiło mi w pamięci ze względu na tłum, który w pewnym momencie tak zgęstniał, że stał się dość niebezpieczny. Zapamiętałem też występ bydgoskiego Abraxas. Mimo, że ich nie cierpię, wtedy było mi ich żal - występowali przed publicznością w większości im wrogą. I jeszcze jedno wspomnienie: w kieszeni koszuli miałem pokwitowanie na bagaż złożony w depozycie katowickiego Spodka, po koncercie wyciągnąłem z niej mokrą szmatkę, na szczęście przyjętą przez obsługę depozytu. :-)))

Minęła dekada, w czasie której słyszało się o animozjach między Plantem a Jonesem, i chyba niewiele osób wierzyło, że 3/4 składu Led Zep pojawi się jeszcze razem na scenie. Tymczasem panowie zrobili miłą niespodziankę: dobrali do składu Jasona Bonhama, syna swojego zmarłego perkusisty, i w grudniu zeszłego roku wystąpili na koncercie upamiętniającym Ahmeta Erteguna, założyciela i szefa wytwórni Atlantic. Bilety można było jedynie wylosować przez Internet, oczywiście szybko pojawiły się na aukcjach, a jeden z Zeppelinowych maniaków dał za parkę wejściówek 83 tysiące funtów... Sam koncert był podobno na tyle udany, że muzycy rozważają kilka następnych, w Stanach i Europie. A kto wie - może nawet nową płytę?