IDL

2008-02-04

Led Zeppelin

Ołowiany sterowiec krąży nade mną od bardzo dawna, zapewne od momentu, gdy zaczął go słuchać mój brat - ale moment ten ginie w mrokach dziejów. :-) Do momentu, gdy świadomie zacząłem pasjonować się muzyką tego zespołu, gdzieś w podświadomości miałem tylko Schody do nieba Since I've Been Loving You. Niewiele. :-) Szczęśliwie, tak samo, jak w przypadku Marillion, braciszek zadbał o mój prawidłowy rozwój muzyczny, i w okolicach roku 1989 przytargał całą dyskografię Zepów zgraną na kasetki Agfa. :-) Wkrótce potem spędziłem z przyjaciółmi jedne z najbardziej fantastycznych wakacji w moim życiu, a muzyka Zeppelinów stanowiła do nich najlepszy soundtrack. Dość powiedzieć, że mieliśmy bardzo tandeciarski magnetofon dwukasetowy, w jednej kieszeni siedziała kaseta z płytami I/II, w drugiej III/IV, i tak sobie leciały na przemian przez cały dzień...

W Zeppelinie pogrążyłem się całkowicie. Pomijając fakt, że jest to rewelacyjna, ponadczasowa muzyka, to zadanie miałem o tyle ułatwione, że właśnie Fish odszedł od Marillion, a Marillion nagrało totalnie beznadziejną (jak mi się wtedy wydawało) płytę Seasons End. Tym chętniej zaprzyjaźniłem się więc z zespołem, ze strony którego nie groziły mi żadne nieprzyjemne niespodzianki. Wręcz przeciwnie - w tym czasie z jakiegoś powodu zaczęło odżywać zainteresowanie zespołem, więc pojawiały się różne składanki, nagrania koncertowe, artykuły w gazetach, a MTV (wtedy to była jeszcze telewizja muzyczna) nadało nawet dość długi program o zespole. Wszystko to podkręcało moje zamiłowanie do Led Zeppelin w takim stopniu, że przez długi czas chciałem być Robertem Plantem albo Johnem Paulem Jonesem. :-)))

Oczywiście Zeppelinów na żywo nie udało mi się zobaczyć, z oczywistych przyczyn, ale w 1998 roku na koncert do Katowic przyjechali Jimmy Page i Robert Plant (chyba 26 lutego jest 10 rocznica). Wydarzenie to utkwiło mi w pamięci ze względu na tłum, który w pewnym momencie tak zgęstniał, że stał się dość niebezpieczny. Zapamiętałem też występ bydgoskiego Abraxas. Mimo, że ich nie cierpię, wtedy było mi ich żal - występowali przed publicznością w większości im wrogą. I jeszcze jedno wspomnienie: w kieszeni koszuli miałem pokwitowanie na bagaż złożony w depozycie katowickiego Spodka, po koncercie wyciągnąłem z niej mokrą szmatkę, na szczęście przyjętą przez obsługę depozytu. :-)))

Minęła dekada, w czasie której słyszało się o animozjach między Plantem a Jonesem, i chyba niewiele osób wierzyło, że 3/4 składu Led Zep pojawi się jeszcze razem na scenie. Tymczasem panowie zrobili miłą niespodziankę: dobrali do składu Jasona Bonhama, syna swojego zmarłego perkusisty, i w grudniu zeszłego roku wystąpili na koncercie upamiętniającym Ahmeta Erteguna, założyciela i szefa wytwórni Atlantic. Bilety można było jedynie wylosować przez Internet, oczywiście szybko pojawiły się na aukcjach, a jeden z Zeppelinowych maniaków dał za parkę wejściówek 83 tysiące funtów... Sam koncert był podobno na tyle udany, że muzycy rozważają kilka następnych, w Stanach i Europie. A kto wie - może nawet nową płytę?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

no popatrz - to mieliśmy chyba jakiś kanał empatyczny otwarty, bo ja w tych dniach też znów namiętnie wałkuję Zepps...
choć teraz np dręczę ściany za pomocą Clan Of Xymox....
;)