IDL

2010-07-27

Czyżby już?

Ostatni mały kłamczuszek, z którym rozmawiałem, dotrzymał słowa. Co prawda nie w piątek (rozmowa była w czwartek), ale w poniedziałek, czyli wczoraj, dotarł modemo-router (a może routero-modem) z całym okablowaniem, płytą i instrukcją. Walka z instalacją i aktywacją Internetu zajęła trochę czasu, ale ostatecznie chyba się udało, i jeszcze dzisiaj rano sieć działała. Prędkość również była bliska obiecanej, więc na razie nie narzekam. Zobaczymy, jak całość wyjdzie w praniu. Będę jeszcze próbował uzyskać jakieś zadośćuczynienie za moje troski i cierpienia... ;-)


2010-07-21

This world is totally...

Jadąc dzisiaj do pracy, słuchałem piosenki Fugazi Marillionu, z definiującym epokę lat 1980. sformułowaniem „The Season of the Button”. W pracy odpaliłem Twittera, a w nim znalazłem wpis od Trenta Reznora, reklamujący film „Countdown to Zero” opowiadający o nuklearnym zagrożeniu...

Wpisując się w panujący ostatnio trend paranoicznego szukania spisków, niecnych planów i wszechświatowej konspiracji, chciałbym zadać pytanie:

Czy to tylko zbieg okoliczności?!?!?

2010-07-19

Dentysta-sadysta

...czyli „Netia - powolność wyboru”. :-/ Gdyby reklamy miały odzwierciedlać tempo działania biur obsługi reklamujących się firm, filmik z Kotem musiałby dziać się w epoce preindustrialnej, w okopconej, śmierdzącej, zagubionej w głębokich kniejach kuźni. Pan Tomasz grałby opóźnionego umysłowo kowala, dokonującego – oczywiście bez żadnego znieczulenia – powolnej ekstrakcji wszystkich zębów trzonowych za pomocą tępego dłuta, młotka i zakrwawionych szczypców.

Osoby dramatu: prosty użytkownik (zwany też klientem), Pan Instalator, Siła Wyższa (znana też jako TPSA lub Firma, Której Nazwy Nie Wymawiamy), konsultanci telefoniczni firmy Netia (znani też jako małe kłamczuszki) oraz ich przełożeni (byty prawdopodobnie nieistniejące).

Miejsce i czas akcji: centrum dość dużego miasta, XXI wiek (zaczyna się gdzieś w połowie maja).

Z początku wydarzenia toczą się „wartko”. Co prawda firma obiecuje, że po złożeniu zamówienia przez Internet konsultant skontaktuje się z klientem w ciągu „maksymalnie 12 godzin”, lecz nie do końca im to wychodzi i po upływie 30 godzin klient jest zmuszony zadzwonić sam. Za to po rozmowie z konsultantem umowa dociera następnego dnia rano. Jest wartko. Już po dziesięciu dniach od podpisania umowy i oddania jej kurierowi (kurier szybki jest, nie?) Netia przysyła SMSa, że dostała ową umowę! Klient zaczyna odczuwać zagięcie czasoprzestrzeni na karku, ale postanawia uzbroić się w cierpliwość.

W okolicach końca czerwca odzywa się Pan Instalator, że chciałby rozeznać teren. Klient cieszy się radością dziecięcą, bo - w oparciu o doświadczenia z poprzednią firmą internetową - uważa, że wizyta instalatora równa się działający Internet. Pan Instalator po obejrzeniu budynku nie stwierdza przeciwwskazań, umawia się na dokonanie instalacji w piątek, 25 czerwca. Niestety, w piątek okazuje się, że niezbyt uważnie słuchał tego, co klient tłumaczy mu przez telefon („nie, w mieszkaniu nie ma telefonu stacjonarnego”), w związku z czym instalacja musi zostać przeniesiona na poniedziałek. W poniedziałek Pan Instalator wykonuje niezwykle ważną pracę z dala od miasta, obiecuje klientowi, że na pewno będzie we wtorek. We wtorek jest, podejmuje pracę, instalacja zajmuje 40 minut, kończy się sukcesem i zepsutą drabiną. W mieszkaniu na podłodze leży naście metrów kabla telefonicznego zakończonego gniazdkiem telefonicznym. Klient i gniazdko patrzą na siebie trochę nieufnie, acz z kiełkującą, nieśmiałą sympatią.

Cofnijmy się w czasie do 22 czerwca. Tego dnia firma Netia przysyła klientowi SMSa, że „usługi będą aktywne od 8 lipca. Pięć dni wcześniej przyślemy kolejną wiadomość z dalszymi informacjami”. Klient prawie sika ze szczęścia, chociaż zastanawia go, dlaczego między wciągnięciem kabla z sygnałem do mieszkania a uruchomieniem sieci musi upłynąć tyle czasu. Pan Instalator uświadamia go, że w tym czasie kurier dostarczy modem i router, a poza tym musi zadziałać Siła Wyższa, która kabel (i sygnał) pobłogosławi i uwolni. Klient przyjmuje do wiadomości, w końcu nie takie rzeczy wyprawiała Firma, Której Nazwy Nie Wymawiamy. Zaczyna się niecierpliwe oczekiwanie.

Pięć dni przed 8 lipca jest 3 lipca. Żaden SMS nie przychodzi. Nie ma się co czepiać, w końcu to sobota, automaty od wysyłania wiadomości też muszą mieć kiedyś wolne, harmonogram ich mać.

8 lipca, czwartek. „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało...” Znaczy nie przysłali nic, nikt nie zadzwonił, nikt nie napisał. Klient dzwoni. Mały kłamczuszek nr 1 sprawdza systemy i inne takie, informuje, że ze strony Siły Wyższej wszystko jest OK, sygnał internetowy jest aktywny (HOSANNA!), przeprasza, że urządzenia nie wyszły do kuriera, zaraz to załatwią, w poniedziałek najdalej klient będzie je miał.

12 lipca, poniedziałek. Klient nadal nic nie ma, znowu dzwoni. Kłamczuszek nr 2 najpierw mówi, że nie mają potwierdzenia ze strony Siły Wyższej, po obsobaczeniu przeprasza, po prostu urządzenia nie wyszły jeszcze do kuriera, w ciągu maksymalnie 72 godzin wyjdą i dotrą. Czekamy.

15 lipca, czwartek. Po 75 godzinach urządzenia nie doszły (może kurier się zgubił?), naiwny klient znowu dzwoni. Mały kłamczuszek nr 3 sprawdza systemy, przeprasza, „że pana okłamano, nie ma żadnych ponagleń w systemie, poinformowałam swojego przełożonego, urządzenia wyślemy jutro z rana, kurier pracuje w sobotę, więc albo wtedy albo najdalej w poniedziałek dotrą do pana”.

16 lipca, piątek. Już nie taki klient naiwny, dzwoni po raz kolejny, żeby się upewnić, że urządzenia faktycznie wyszły. Mały kłamczuszek nr 4 dla uspokojenia klienta puszcza mu przez 11 minut Chopina, w tym czasie - tak, zgadliście! - sprawdzając systemy blah blah blah... „Proszę pana, poinformowałam swojego przełożonego, mamy pański numer telefonu, będziemy w kontakcie, urządzenia dotrą w poniedziałek”.

19 lipca, poniedziałek, samo południe. K... ich mać. Idę dzwonić.

Ciąg dalszy nastąpi, obawiam się.