IDL

2010-09-06

Where do we go from here?

Do diaska, dwutygodnik propagujący kulturę (od filmu poczynając, przez literaturę, a na teatrze i operze kończąc) wali błędy ortograficzne i gramatyczne - do czego my zmierzamy?!

Czy naprawdę wszystkie profesje są już zmuszone pracować pod presją czasu? Czy rzeczywiście jak najszybsze wypchnięcie produktu stało się ważniejsze od zaoferowania DOBREGO produktu?

Niedawno redaktorka serwisu „dziennikarstwa obywatelskiego”, na moją uwagę, że opublikowany przez serwis artykuł nie trzyma się kupy i jest słaby merytorycznie, odpisała, cytuję: „od dziennikarzy obywatelskich nie możemy wymagać zbyt wiele”. Jak mawiał klasyk, o tempora, o mores, o k...!

2010-07-27

Czyżby już?

Ostatni mały kłamczuszek, z którym rozmawiałem, dotrzymał słowa. Co prawda nie w piątek (rozmowa była w czwartek), ale w poniedziałek, czyli wczoraj, dotarł modemo-router (a może routero-modem) z całym okablowaniem, płytą i instrukcją. Walka z instalacją i aktywacją Internetu zajęła trochę czasu, ale ostatecznie chyba się udało, i jeszcze dzisiaj rano sieć działała. Prędkość również była bliska obiecanej, więc na razie nie narzekam. Zobaczymy, jak całość wyjdzie w praniu. Będę jeszcze próbował uzyskać jakieś zadośćuczynienie za moje troski i cierpienia... ;-)


2010-07-21

This world is totally...

Jadąc dzisiaj do pracy, słuchałem piosenki Fugazi Marillionu, z definiującym epokę lat 1980. sformułowaniem „The Season of the Button”. W pracy odpaliłem Twittera, a w nim znalazłem wpis od Trenta Reznora, reklamujący film „Countdown to Zero” opowiadający o nuklearnym zagrożeniu...

Wpisując się w panujący ostatnio trend paranoicznego szukania spisków, niecnych planów i wszechświatowej konspiracji, chciałbym zadać pytanie:

Czy to tylko zbieg okoliczności?!?!?

2010-07-19

Dentysta-sadysta

...czyli „Netia - powolność wyboru”. :-/ Gdyby reklamy miały odzwierciedlać tempo działania biur obsługi reklamujących się firm, filmik z Kotem musiałby dziać się w epoce preindustrialnej, w okopconej, śmierdzącej, zagubionej w głębokich kniejach kuźni. Pan Tomasz grałby opóźnionego umysłowo kowala, dokonującego – oczywiście bez żadnego znieczulenia – powolnej ekstrakcji wszystkich zębów trzonowych za pomocą tępego dłuta, młotka i zakrwawionych szczypców.

Osoby dramatu: prosty użytkownik (zwany też klientem), Pan Instalator, Siła Wyższa (znana też jako TPSA lub Firma, Której Nazwy Nie Wymawiamy), konsultanci telefoniczni firmy Netia (znani też jako małe kłamczuszki) oraz ich przełożeni (byty prawdopodobnie nieistniejące).

Miejsce i czas akcji: centrum dość dużego miasta, XXI wiek (zaczyna się gdzieś w połowie maja).

Z początku wydarzenia toczą się „wartko”. Co prawda firma obiecuje, że po złożeniu zamówienia przez Internet konsultant skontaktuje się z klientem w ciągu „maksymalnie 12 godzin”, lecz nie do końca im to wychodzi i po upływie 30 godzin klient jest zmuszony zadzwonić sam. Za to po rozmowie z konsultantem umowa dociera następnego dnia rano. Jest wartko. Już po dziesięciu dniach od podpisania umowy i oddania jej kurierowi (kurier szybki jest, nie?) Netia przysyła SMSa, że dostała ową umowę! Klient zaczyna odczuwać zagięcie czasoprzestrzeni na karku, ale postanawia uzbroić się w cierpliwość.

W okolicach końca czerwca odzywa się Pan Instalator, że chciałby rozeznać teren. Klient cieszy się radością dziecięcą, bo - w oparciu o doświadczenia z poprzednią firmą internetową - uważa, że wizyta instalatora równa się działający Internet. Pan Instalator po obejrzeniu budynku nie stwierdza przeciwwskazań, umawia się na dokonanie instalacji w piątek, 25 czerwca. Niestety, w piątek okazuje się, że niezbyt uważnie słuchał tego, co klient tłumaczy mu przez telefon („nie, w mieszkaniu nie ma telefonu stacjonarnego”), w związku z czym instalacja musi zostać przeniesiona na poniedziałek. W poniedziałek Pan Instalator wykonuje niezwykle ważną pracę z dala od miasta, obiecuje klientowi, że na pewno będzie we wtorek. We wtorek jest, podejmuje pracę, instalacja zajmuje 40 minut, kończy się sukcesem i zepsutą drabiną. W mieszkaniu na podłodze leży naście metrów kabla telefonicznego zakończonego gniazdkiem telefonicznym. Klient i gniazdko patrzą na siebie trochę nieufnie, acz z kiełkującą, nieśmiałą sympatią.

Cofnijmy się w czasie do 22 czerwca. Tego dnia firma Netia przysyła klientowi SMSa, że „usługi będą aktywne od 8 lipca. Pięć dni wcześniej przyślemy kolejną wiadomość z dalszymi informacjami”. Klient prawie sika ze szczęścia, chociaż zastanawia go, dlaczego między wciągnięciem kabla z sygnałem do mieszkania a uruchomieniem sieci musi upłynąć tyle czasu. Pan Instalator uświadamia go, że w tym czasie kurier dostarczy modem i router, a poza tym musi zadziałać Siła Wyższa, która kabel (i sygnał) pobłogosławi i uwolni. Klient przyjmuje do wiadomości, w końcu nie takie rzeczy wyprawiała Firma, Której Nazwy Nie Wymawiamy. Zaczyna się niecierpliwe oczekiwanie.

Pięć dni przed 8 lipca jest 3 lipca. Żaden SMS nie przychodzi. Nie ma się co czepiać, w końcu to sobota, automaty od wysyłania wiadomości też muszą mieć kiedyś wolne, harmonogram ich mać.

8 lipca, czwartek. „Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało...” Znaczy nie przysłali nic, nikt nie zadzwonił, nikt nie napisał. Klient dzwoni. Mały kłamczuszek nr 1 sprawdza systemy i inne takie, informuje, że ze strony Siły Wyższej wszystko jest OK, sygnał internetowy jest aktywny (HOSANNA!), przeprasza, że urządzenia nie wyszły do kuriera, zaraz to załatwią, w poniedziałek najdalej klient będzie je miał.

12 lipca, poniedziałek. Klient nadal nic nie ma, znowu dzwoni. Kłamczuszek nr 2 najpierw mówi, że nie mają potwierdzenia ze strony Siły Wyższej, po obsobaczeniu przeprasza, po prostu urządzenia nie wyszły jeszcze do kuriera, w ciągu maksymalnie 72 godzin wyjdą i dotrą. Czekamy.

15 lipca, czwartek. Po 75 godzinach urządzenia nie doszły (może kurier się zgubił?), naiwny klient znowu dzwoni. Mały kłamczuszek nr 3 sprawdza systemy, przeprasza, „że pana okłamano, nie ma żadnych ponagleń w systemie, poinformowałam swojego przełożonego, urządzenia wyślemy jutro z rana, kurier pracuje w sobotę, więc albo wtedy albo najdalej w poniedziałek dotrą do pana”.

16 lipca, piątek. Już nie taki klient naiwny, dzwoni po raz kolejny, żeby się upewnić, że urządzenia faktycznie wyszły. Mały kłamczuszek nr 4 dla uspokojenia klienta puszcza mu przez 11 minut Chopina, w tym czasie - tak, zgadliście! - sprawdzając systemy blah blah blah... „Proszę pana, poinformowałam swojego przełożonego, mamy pański numer telefonu, będziemy w kontakcie, urządzenia dotrą w poniedziałek”.

19 lipca, poniedziałek, samo południe. K... ich mać. Idę dzwonić.

Ciąg dalszy nastąpi, obawiam się.

2010-06-27

Happiness is the road

Dziś rano przyszła na świat nasza córcia, Hania Basia. :-) Zrobiła to równiuteńko, co do dnia, 23 lata po pierwszym koncercie Marillion, jaki widziałem. :-)))) Miło z jej strony. :-)

Watch this space...

2010-06-24

Bawcie się sami

Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że nie wybiorę się na drugą turę głosowania. Odczuwam z tego powodu lekki dyskomfort, bo trafia do mnie argument o obywatelskim obowiązku. Stwierdziłem jednak, że skoro prezydentem zostanie albo Komorowski, albo Kaczyński, a żaden z nich moim kandydatem nie jest, to będę miał przynajmniej czyste sumienie, że nie przyłożyłem ręki do ich wyboru. Zastanawiam się ewentualnie nad pójściem i oddaniem nieważnego głosu. Cały czas intryguje mnie, co zrobi Napieralski – moim zdaniem powinien powiedzieć, że decyzję pozostawia swoim wyborcom i nie popierać żadnego z kandydatów.

2010-06-18

...and I found direction

Człowiek jakiś taki niezorientowany... Wczoraj minęło 25 lat od wydania Misplaced Childhood Marillionu. Nieodmiennie jest to dla mnie najważniejsza i najlepsza płyta, jaką kiedykolwiek słyszałem. Więcej nie napiszę, bo powstałaby książka. :-)

Edit - jedna z najlepszych solówek Stefka:

2010-05-31

Seksizm nasz codzienny

Była minister pracy z nadania Samoobrony, Anna Kalata, zmieniła się na tyle ekstremalnie, że nie rozpoznał jej sam Andrzej „Dziewczyny lubią brąz” Lepper. W związku z tą metamorfozą jeden z portali plotkarskich pisze: „Z dojrzałej kobiety po czterdziestce w ciągu trzech lat zamieniła się w atrakcyjną blondynkę”. Pytanie retoryczne - czy atrakcyjna blondynka nie może być kobietą dojrzałą, i wiceWersal?

2010-04-12

Brak wyczucia

W Stanach Zjednoczonych w pokoleniu lat 1960. popularne było pytanie „Gdzie byłeś, gdy zginął prezydent Kennedy/Martin Luther King?”. Na pytanie, gdzie byłem, gdy dowiedziałem się, że zginął Prezydent Lech Kaczyński, odpowiem - na tapczanie, przy śniadaniu, koło godz. 10:00. Kompletnie nieświadomy tego, co się stało, zaskoczony miną i zachowaniem Magdy Mołek, która wyglądała, jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą. Oprócz niej program prowadził Andrzej Sołtysik, gośćmi byli Cezary Harasimowicz i jakiś drugi scenarzysta filmowy. Prezenter Sołtysik wydumał pytanie do gości, które - gdy już się dowiedziałem, co stało się tego dnia - zbiło mnie z nóg. Brzmiało ono (cytuję niedosłownie): Czy uważają panowie, że to dobry materiał na scenariusz filmowy? Na szczęście obaj panowie i Magda Mołek mieli większy rozsądek od prezentera Sołtysika i zgasili temat.

W ogóle naiwnie liczyłem, że chociaż w tej tragicznej sytuacji media trochę przystopują swoje padlinożercze żądze. Płonne nadzieje. Na przykład nasza Gazeta Pomorska w wydaniu internetowym zamieszcza dzisiaj krótki tekst z odnośnikiem do „wideo na którym według niej [Komsomolskiej Prawdy - DM72] ciało prezydenta składane jest do trumny”. Na litość, komu to jest potrzebne?! Tak samo jak znajdująca się na tej samej stronie ankieta „Czy brałeś udział w uroczystościach ku czci pamięci ofiar tragedii w Smoleńsku?”. (Notabene, łącze do filmu określone jest uroczą frazą „link do widea”.) Denerwują również dziennikarze radiowi i telewizyjni, używający stwierdzeń w stylu „To nie jest dobry czas na zadawanie takich pytań, ale spytam” albo „Nie wypada spekulować w tym temacie, ale jednak pospekulujmy”. W ogóle po raz kolejny zastanawiam się nad sensem przekazywania pewnych informacji, moim zdaniem 90% z nich jest całkowicie zbędnych, to tylko trociny służące do zapchania pasma, niepotrzebny szum medialny. Zresztą nie tylko w związku z ostatnim tragicznym wydarzeniem, ale generalnie...

2010-02-23

Wiosenne haiku...

...a nawet hokku, zgodnie z zasadami, acz dosadnie:
Wiosna radosna
Psie gówna już wychodzą
Na brudny trawnik.
Czekam na waki w komentarzach. :-)

2010-02-12

Kwestia wyczucia

Dawno temu, gdy pracowałem w pewnym banku jako prosty inspektor, wyruszyliśmy z moim szefem w podróż służbową. Jak to zwykle bywa przy tego typu okazjach, daleką drogę urozmaicaliśmy sobie słuchaniem radia oraz dyskusjami na tematy wszelakie. Trochę on opowiadał o swoim życiu, trochę ja... Po wysłuchaniu któregoś z kolei bloku wiadomości radiowych rzuciłem, że dobija mnie dobór i zestawienie tychże - po informacji o pełnej ofiar katastrofie w kopalni pojawia się nius o rekordziście świata Guinnessa w łupaniu orzechów dupą, albo reklama podpasek. Po chwili milczenia pan Andrzej powiedział „Czas porzucić emocjonalność dzieci-kwiatów”. :-)

Cóż, jednak nie mogę, nie potrafię i nie chcę. Ostatnio trzasnęło mnie wczoraj, podczas TVN-owskich Faktów. Najpierw nadają szarpiący za serce materiał o kobiecie chorującej na raka, pozbawionej możliwości leczenia, mającej nieletnią córkę pod opieką, a której jedynym wsparciem są rodzice. Zaraz potem – niemal na jednym oddechu – niezwykle doniosła informacja o 7-letniej dziewczynce, która decyzją sądu może być... królową samby podczas karnawału w Rio!!! Żeby widzowie nie byli zbytnio dobici ponurym losem przykutej do łóżka kobiety, na zakończenie programu Durczok przykrywa tę historię jeszcze jednym istotnym niusem - rusza nowa ramówka TVN! Szczerze powiedziawszy, ja p.....lę takie fakty. :-( Wiadomości i informacje zresztą też, żeby nie było, że się czepiam jednego nadawcy.

2010-02-09

FOZZ

Wreszcie człowiek oddycha pełną piersią! Po paru latach szarości, męczących temperatur w okolicach zera i przygnębiającego mroku przyszła w końcu prawdziwa zima. Od mniej więcej miesiąca świat jest zasypany śniegiem, panują ostre mrozy, od czasu do czasu drzewa i krzewy pokrywa szadź, tak jak dzisiaj. Piękny widok - rosnące przed moim oknem w pracy drzewo to w tej chwili czarny rdzeń gałęzi obrośnięty srebrną izolacją. Zima obfituje w więcej takich spektakularnych widoków: codziennie obserwujemy narastający na sąsiedniej kamienicy nawis lodowy. Gdyby gromadził się od strony ulicy, byłoby to niebezpieczne, a tak pocieszamy się, że spadając, pourywa co najwyżej parę kabli i być może zbije komuś okno. :-)


Mimo utrudnień komunikacyjnych, szczególnie dających się we znaki w tym roku, uwielbiam zimę. Owszem, tak jak wszyscy klnę, bo miejskie ulice pozmieniały się w jednokierunkowe trasy biegowe (a większość kierowców powinna mieć zakaz wyjazdu na miasto; to temat na oddzielną notkę) i krosowe tereny nie do przebrnięcia. Nie jest to jednak wina zimy, a nieudolnych władz miasta (temat na oddzielne 50 notek). Dlatego postanowiłem założyć Front Obrony Zimy Złej, w skrócie FOZZ (ciekawe, ile ten skrót załatwi mi wejść na bloga). Stanowczo protestuję przeciwko deprecjonowaniu starań i osiągnięć mrozu oraz sypiącego śniegu! Wiosną jakoś nikt nie krzyczy „A żeby się już skończyła ta cholerna wiosna” ani „Jezu, jutro znowu plus siedemnaście, trudno to już wytrzymać”. Koniec z dyskryminacją mroźnej bieli! Grudzień, styczeń i luty to miesiące zimowe, więc jako nienormalną należy traktować sytuację z poprzednich lat, gdy śniegu i mrozu było jak na lekarstwo. Jak uważa mój ulubiony klasyk, jak jest zima, to musi być zimno! (I śnieg!) A oczy odpoczywają od szarzyzn, czerni, błocka i deszczowych chmur. FOZZ na prezydenta!!!