IDL

2009-02-23

Last.fm

Dzisiaj, w ramach cyklu „Wielkie odkrycia ludzkości”, prezentujemy Last.fm. :-) To takie radio z rekomendacjami, czyli wpisujemy ulubiony zespół, a na tej podstawie strona dobiera podobnych wykonawców. Na razie działa to bardzo fajnie, umożliwia poznanie nowej muzyki, szczególnie w przypadku tych twórców, których słucham od czasu do czasu albo od niedawna, więc nie za dobrze znam. Wpisałem np. Fleet Foxes, i to, co poleciało z głośników, bardzo mi się podobało. Podobnie w przypadku Diany Krall albo Marizy (usłyszałem śpiewaczkę fado o pseudonimie Misia - dla mnie bomba: i pseudonim, i muzyka). Coś takiego idealnie sprawdzałoby się w pracy (zwłaszcza że na zewnątrz budynku trwają prace remontowe i izolacja dźwiękowa jest wysoce pożądana), niestety - jest zakaz słuchania radia internetowego i generalna blokada. :-/

2009-02-16

Drogi porośnięte juniperem, 2

W sobotę obejrzałem Blade Runnera, tak zwaną ostateczną wersję reżyserską. Film został „odrestaurowany”, tak więc obraz i dźwięk są naprawdę przedniej jakości (dokładniejszy opis zmian można znaleźć w pierwszej recenzji na podlinkowanej wyżej stronie). Cóż z tego, skoro przyjemność oglądania psuje miejscami skopane tłumaczenie. Wierzyć się nie chce, żeby do tak pieczołowicie opracowanego filmu polski dystrybutor zdecydował się dołożyć językowego knota. Nie wiem nawet, kto go popełnił, ale to w sumie nieistotne.

Pierwszy przykład: Deckard odwiedza korporację Tyrella i po krótkiej rozmowie z Rachael spotyka samego Tyrella, a ten pyta go: Is this to be an empathy test? Capillary dilation of the so-called blush response? W napisach „capillary dilation” (rozszerzenie naczyń włoskowatych) jest przetłumaczone jako... „wypadanie włosów”! Oczami wyobraźni ujrzałem replikantów, którym w trakcie testu Voighta-Kampffa zaczynają wychodzić kłaki, jak nie przymierzając Staszkowi Tymowi w Misiu (W życiu do teatru bym nie poszedł!). Masakra!

Drugi: kiedy Rachael dowiaduje się, że jest replikantem, pyta Deckarda (którego zadaniem jest ich łapanie): Would you come after me?, co polski przełożyciel oddał jako Czy pojedziesz ze mną? Dokąd, na litość?!?! Na Bahamy, byczyć się na plaży i oliwić sobie nawzajem układy elektroniczne?!?! Tymczasem przerażona Rachael, moment wcześniej zastanawiająca się, że może uciekłaby „na północ”, patrzy na Ricka z niepokojem i pyta, czy w tej sytuacji by ją ścigał. Na co Deckard odpowiada, że on nie, ale inni... Ech.

Pomniejszych bzdurek (np. jedna z postaci mówi coś do Deckarda, a z napisów wynika, że zwraca się do jakiejś pani) nie biorę już pod uwagę. Szkoda, to mogło być wydawnictwo niemal doskonałe. Niemniej sam film jest genialny, to chyba najlepszy obraz sci-fi, jaki widziałem (tak, lepszy nawet od Matriksa), jeden z lepszych w ogóle. Do tego jeszcze ta fenomenalna ścieżka dźwiękowa...

2009-02-15

Marillion na zimno

Dzięki siłom wyższym za łagodną zimę! Gdyby 11 lutego była normalna, lutowa pogoda, czyli -15°C, a nie jakieś +5°C, koncert nie obyłby się bez odmrożeń, a może i śmiertelnych zamarznięć. Rację miał braciszek, że trzeba było jechać do Stodoły. Chciałbym poznać osobę, która wpadła na pomysł, żeby w połowie lutego koncert urządzić w kiepsko ogrzewanej, obskurnej hali produkcyjnej! Publika jeszcze jakoś dawała radę, bo raz, że wszyscy w kupie, dwa, że część sobie podskakiwała - chociaż chyba bardziej dla rozgrzewki niż do rytmu... Ale na muzyków - a konkretnie jednego - żal było patrzeć. Mark Kelly, który chyba od samego początku nie był w najlepszym humorze, w miarę grania błyskawicznie tracił jego resztki. Zimno było na tyle dojmujące, że co chwila musiał pociągać nosem i wycierać go palcami. :-) Jestem ciekaw, jak jego zdrowie... Pozostali muzycy zdawali się nie przejmować - Hogarth trzeźwiał w trakcie koncertu, poza tym dużo biegał i podskakiwał, tak jak Pete. Ian Mosley wykonywał pracę fizyczną, więc nie przejmował się w ogóle, natomiast Rothers jest chroniony tak grubą warstwą tłuszczu (mój brat zdębiał, jak go zobaczył), że mógłby spokojnie zagrać na Antarktydzie, ubrany tak, jak w Gdańsku - w czarną marynarę, koszulę i spodnie.

Ad meritum - koncert bardzo udany. Większość materiału z nowszych płyt, w sumie niewiele zaskoczeń (może poza Great Escape/Goodbye to all that). Ale do tego standardowy - to znaczy bardzo wysoki - marillionowy poziom, nawet jak się przednie głośniki wysypały, to zespół przy pomocy publiczności przetrwał to z uśmiechem na twarzy (a Hogarth i Rothers nie przestali nawet grać). Jedyny zarzut, jaki mam, to głośność rosnąca z upływem czasu do tego stopnia, że gdy w jednym utworze Pete zszedł na niższe dźwięki, było to wręcz nieprzyjemne. No i ktoś mógłby powiedzieć Hogarthowi, że pasek do gitary z różowym futerkiem to żenua, poza tym nie wystarczy mieć wiosło na szyi, trzeba jeszcze na nim coś zagrać sensownego... :-) Rothers miał niezłą, dwugryfową gitarkę, na której grał Estonię. Ten koleś to jest jednak mistrz!

Zgodnie z zasadą All the best Freaks are here, tu również nie zabrakło dziwolągów, w stylu kolesia wysyłającego gorące całusy w stronę wokalisty, panny wiszącej na swoim chłopaku i wpijającej mu się w usta, oraz rozsianych tu i ówdzie indywiduów, które gibały się do wszystkiego, tylko nie do rytmu. Za to też lubię koncerty Marillion. :-)))

A sama wyprawa na koncert - jak z płatka. Jechaliśmy z Waldkiem, kolegą brata, jego samochodem. Dzięki autostradzie trasę do Gdańska łyknęliśmy momentalnie, mimo że GPS pokazywał, że jedziemy przez szczere pole. :-) W Gdańsku spotkaliśmy Agnieszkę i Macieja, w których towarzystwie wypiliśmy po browarze i obejrzeliśmy koncert. Gdańsk, niestety, nie poprawił swojej kiepskiej opinii u mnie - pomijając halę, w której odbywał się koncert, również jadłodajnia, na którą trafiliśmy później, nie zrobiła szału. Dostaliśmy ledwo letni kebab, a na pytanie o grzane piwo kelner bardzo grzecznie odpowiedział, że piwo owszem, jest grzane: w mikrofalówce, bez jakichkolwiek przypraw i dodatków. Yuck!

2009-02-11

Kostki zostaną rzucone?

W końcu! Już po zaledwie czterech miesiącach od chwili nabycia udało mi się przesłuchać najnowszą płytę Marillion, Happiness is the Road, i to DWA razy (kocham firmę Sennheiser!)! Wstrzymam się tymczasem od wyrażania opinii o muzyce jako takiej, bo nieraz było już tak, że płyta, która na początku wydawała mi się kompletnie do niczego, po jakimś czasie nabierała w moich uszach wartości (Holidays in Eden), i na odwrót (Anoraknophobia). W tej chwili wydaje mi się, że jest tej muzyki bardzo dużo, co powoduje, że zlewa mi się w głowie w całość, z której trudno wyodrębnić czy wyróżnić poszczególne utwory. Produkcja - jak niemal zawsze w przypadku Marillion - jest rewelacyjna, brzmienie znakomite; to pokazuje, na co stać wielkich artystów, jeśli mają swobodę tworzenia.

A dzisiaj wieczorem koncert w Gdańsku, na który się wybieramy. Doniesienia z dotychczasowych (Kraków i Warszawa) są entuzjastyczne i pełne zachwytów, ale nie wierzę fanom Marillion, bo to w 90% egzaltowane nimfy. :-))) Jakiś zawodnik napisał dzisiaj maila do Trójki, że koncert będzie pamiętał przez całe życie, bo dostał gitarową kostkę (albo kostką, nie dosłyszałem) od Steve'a Rothery. Dżizus... Tak więc wieczorem sam się przekonam, czy chłopakom chce się jeszcze grać. Może dostanę kostką od Pete'a? :-)

2009-02-09

Wesley za darmo

Pewnie to żadna nowość, bo ja zazwyczaj dowiaduję się o wszystkim ostatni, ale John Wesley, świetny gitarzysta znany ze współpracy z Marillion, Fishem i Porcupine Tree, udostępnił wszystkie swoje solowe albumy bezpłatnie w Internecie. Dowiedziałem się o tym z tego artykułu. Jedyne, co trzeba zrobić, to odwiedzić jego oficjalną stronę, kliknąć widoczny u góry baner No Cost Music Downloads, podać swój adres e-mail i... zacząć pobieranie. Polecam - może ktoś znajdzie swoją nową, muzyczną fascynację. A Wes to naprawdę sympatyczny gościu... :-)

Co w mp3 piszczy... 2

  1. David Bowie - Black Tie White Noise;
  2. David Bowie - The Buddha of Suburbia;
  3. David Bowie - Outside;
  4. David Bowie - Reality;
  5. Antonio Vivaldi - Splendor Wenecji;
  6. Aphex Twin (ten sam, co ostatnio);
  7. Brian Eno (ten sam, co ostatnio);
  8. David Byrne, Brian Eno - Everything That Happens Will Happen Today;
  9. Fleet Foxes (to samo, co ostatnio - naprawdę gorąco polecam!).

A poza tym parę kawałków luzem:

Gus Gus - Ladyshave
The Australian Pink Floyd Show - Comfortably Numb;
The APFS - Pigs
The APFS - Echoes
Dwugodzinna zgrywka z internetowego radia Digitalis (uwaga, kliknięcie łącza grozi natychmiastowym rozpoczęciem odtwarzania!).

Sobota ze sztuką

W minioną sobotę wybraliśmy się do toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej na wystawę World Press Photo. Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, pamiętając poprzednią prezentację tego typu, i niestety nie zawiodłem się. Na jakieś 150 zdjęć emocje wzbudziło nie więcej niż 5-6. A już w ogóle nie potrafię zrozumieć, dlaczego nagrodę za zdjęcie roku otrzymała ta fotografia.

Na szczęście piętro wyżej obejrzeliśmy dzieło, które zrobiło na nas duże wrażenie mimo swojej prostoty - a może właśnie dlatego? Była to instalacja Susan Philipsz, Long Gone. Wchodzi się do pustej, wysokiej, białej sali na planie kwadratu, urozmaiconej jedynie czterema stojącymi pośrodku kolumnami, wokół których na suficie rozmieszczone są punktowe, skierowane do dołu reflektory. Poza tym sala jest przyciemniona. W całej sali w różnych punktach znajdują się głośniki, z których co jakiś czas rozlega się kobiecy głos, melorecytujący tekst w języku angielskim. To wszystko - a efekt jest piorunujący. Już samo wejście do sali ma lekko sakralny posmak wkraczania do najbardziej uświęconego miejsca świątyni, gdzie człowiek zostaje sam na sam z Siłą Wyższą - i sobą samym. Gdy do tego w pustej przestrzeni rozlegną się słowa, wrażenie nierealności i niezwykłości osiąga szczyty. Naprawdę jest to coś niesamowitego.



Warto również wspomnieć o budynku, w którym mieści się CSW. Jest ulokowany naprzeciw mojego kochanego Collegium Maius. Konstrukcja bardzo nowoczesna i elegancka, mocno przeszklona (co w słoneczne dni jest niestety wadą). Na parterze kasa, szatnia, księgarnia i kawiarenka. Wyżej wchodzi się schodami lub wjeżdża windą. Na dachu znajduje się taras widokowy, ale rozpościerający się z niego widok nie jest zbyt ciekawy - zamiast Starego Miasta można sobie poobserwować mało atrakcyjne rejony Alei JP2, Czerwonej Drogi i ul. Kraszewskiego, na jakieś zaniedbane boisko po bliżej nieokreślonym sporcie. Natomiast możliwość wyjścia z przegrzanego (przynajmniej tego dnia) wnętrza Galerii na świeże powietrze jest bardzo dużym plusem.

2009-02-01

Co w mp3 piszczy... 1

Na nadchodzący tydzień (a przynajmniej poniedziałek) moje uszy będzie pieścić następujący zestaw zapakowany do odtwarzacza:

1. Aphex Twin - Selected Ambient Works vol. 2;
2. Brian Eno - Apollo (Atmospheres and Soundtracks);
3. Pink Floyd - The Wall (nie, nie byłem na The Australian Pink Floyd Show);
4. Robert Wyatt - Schleep;
5. Muzyka klasyczna z płyt wydawanych w ramach serii Mistrzowie Muzyki Klasycznej. Vivaldi, Bach, Beethoven;
6. Fleet Foxes - Fleet Foxes;
7. The Yardbirds - Five Live Yardbirds;
8. Trzy kawałki ściągnięte ze strony The Australian Pink Floyd Show (naprawdę nie byłem na ich koncercie!) - Echoes, Comfortably Numb i Pigs - Three Different Ones.

Swego czasu w googlowym Notatniku zapisywałem muzykę, słuchaną danego dnia w pracy. Lista była nawet całkiem obszerna, ale w formacie notatnika mało czytelna. Teraz wymyśliłem, żeby spróbować to w pewnym stopniu powtórzyć w blogu.