IDL

2013-04-29

W Krakowie

Jeżeli podróże naprawdę kształcą, dzisiaj nauczyłem się jednej rzeczy - w drodze do Krakowa omijać Łódź. Wróć - w drodze gdziekolwiek omijać Łódź. To miasto to czarna dziura w dupie Polski. Pełzliśmy przez nie dobrą godzinę, stając jeśli nie na światłach, to na rozkopanych odcinkach drogi. Na szczęście reszta trasy - i ogólnie całość - poszły nieźle. Kwatera skromna, ale przyjemna, pogoda dopisuje, atrakcji dokoła pełno. Wszędzie pełno dorożek z Azjatami... Zapowiada się przyjemny pobyt. Pozdrowienia od Smoka Wawelskiego!

2013-02-11

Hobbit w glutach

Od razu zastrzegam, że nie chcę nikogo przekonywać, że Peter Jackson to kiepski reżyser, a Hobbit jest słabym filmem. Każdy ma prawo do własnej opinii, ja wyrażam swoją i tyle.

Peter Jackson to kiepski reżyser, a Hobbit jest słabym filmem. Co do pierwszego stwierdzenia, nabrałem podejrzeń po obejrzeniu Niebiańskich istot, a zyskałem pewność na seansie Powrotu Króla, oglądając zwłaszcza cukierkowe sceny końcowe. Drażni mnie maniera, w jakiej Jackson każe grać aktorom, przesadnie emfatyczna i egzaltowana (jeśli chodzi o Hobbita, jak na razie wyłamał się tylko Martin Freeman). Drażni mnie zamiłowanie do epatowania przesłodzonymi kolorami, do stosowania „zaskakujących” rozwiązań dramatycznych, które mogą być zaskakujące i fajne co najwyżej dla gimbusów.

Co do drugiego... Wybrałem się z rodziną i przyjaciółmi na seans Hobbita w wersji „full wypas” (3D, 48 klatek na sekundę). Pierwotnie byłem nastawiony bardzo sceptycznie, zwłaszcza kiedy usłyszałem, że ta nienajgrubsza opowieść została rozdęta z planowanych dwóch do trzech części. Ale w dniu projekcji szedłem do kina z otwartym umysłem. I było naprawdę całkiem nieźle do momentu, gdy do norki Bilbo zaczęły się złazić krasnoludy. Nie wiem, skąd wziął się Jacksonowi pomysł prezentowania tej rasy jako prostaków i chamów? Wycieranie butów w meble (To kufer mojej matki!), niechlujne jedzenie i picie, bekanie przy posiłku... Zresztą listę tych sztubackich „żarcików” można by ciągnąć: ptasie odchody na czole Radagasta (postać zarżnięta chyba nawet bardziej niż Denethor we Władcy...), trolle grzebiące sobie w tyłkach czy wreszcie tytułowy hobbit w glutach — Bilbo zostaje odkryty przez trolle nie dzięki gadającej sakiewce, ale przez to, że jeden z nich kichając chwyta w jakiś sposób chustkę do nosa wraz z hobbitem. Oczywiście widok smarków oblepiających pana Bagginsa nie zostaje widowni oszczędzony, dodatkowo też okraszony jest kolejnym żarcikiem wysokich lotów (Patrzcie, co wysmarkałem!). Nie było co prawda Gandalfa puszczającego bąki, ale jeszcze dwie części przed nami, tak że da się pewnie nadrobić to niedopatrzenie.

Na koniec projekcji, która z każdą minutą irytowała mnie chyba coraz bardziej, zauważyłem jeszcze jedną rzecz: bajka dla dzieci została zekranizowana jako dość brutalny film akcji, pełen walk na miecze, krwi, zdeformowanych stworów i skatologii. Mogłoby być interesująco, gdyby zrealizowano to z polotem. Niestety, tutaj go brak. Z tego, co czytałem w internetach, pozostałe dwie części nie zapowiadają się lepiej. Stephen Fry ma zajadać jądra... Zresztą już sam opis granej przez niego postaci dowodzi, że Peter Jackson raczej nie ma pojęcia o subtelności. Szkoda, że materiał o takim potencjale został zmarnowany.