IDL

2008-04-25

Happy B-Day, Mr Fish!

Dzisiaj Wielka Ryba obchodzi 50 urodziny. Czas pędzi! Jeszcze nie tak dawno temu po raz pierwszy słuchałem deklaracji, że nie jest niczym zdrożnym zapłonąć nieco jaśniej, gdy ukrywasz, że zbliża się trzydziestka... a tu proszę! :-) Te urodziny wywołują we mnie całą masę refleksji na temat czasu upływającego i upłyniętego, ale nie chcę ich poruszać, smutki zachowując sobie na nocne godziny rozmyślań. :-)

Artystycznie rozeszliśmy się z Fishem już dawno temu. Jeszcze pierwszą solową płytę uznałem od razu za lepszą od Marillionowego Seasons End, ale to było niewątpliwie na fali szoku, wywołanej odejściem Ryby i przyjęciem do zespołu prawie nikomu nieznanego pokurcza... ;-) Oczywiście, Vigil in the Wilderness of Mirrors jest świetnym albumem, jednak z perspektywy czasu wiem, że zdecydowanie częściej słuchałem debiutanckiego wydawnictwa H-Marillion.

Moim zdaniem, rzecz polega na tym, że Fishowi nigdy nie udało się zebrać stałego składu muzyków towarzyszących. Paradoksalnie, w ten sposób przestał być artystą progresywnym - w przeciwieństwie od Marillion, gdzie widać ciągłe poszukiwanie, odbywające się jednak w ściśle zdefiniowanych granicach. Tymczasem Ryba kręci się od dłuższego czasu wokół własnego ogona, praktycznie od Raingods with Zippos nie nagrywając niczego, co pozostałoby w pamięci na nieco dłużej. Nawet najnowsze wydawnictwo, Thirteenth Star, podobno docenione przez krytyków, jest zbiorem przyjemnych, ale lekko nadętych i standardowych rockowych kawałków...

Anyway, w związku z półwieczem Szkota, Kaczkowski zapuścił wczoraj w Trójce trzy utwory z najnowszej płyty, które okrasił fragmentami zeszłorocznego wywiadu z wokalistą. Leżałem już w wyrze, skupiając się na słuchaniu, i może dlatego tak mocno trafiło do mnie to, co Fish powiedział o świecie współczesnym i tym z lat 80. A mówił o możliwościach wyboru towarów, produktów, usług, które przekraczają „wydajność” zwykłego człowieka. O oderwaniu polityków i warstw rządzących od rzeczywistości i ludzi, które już wkrótce może doprowadzić do wybuchu globalnego niezadowolenia. O świecie, który nabiera rozpędu, szkoda tylko, że w kompletnie nieznanym kierunku. Wszystko to było dość przygnębiające, ale niestety trafne. :-/ Z jednej strony wprawiło mnie w melancholijny nastrój; z drugiej, cieszę się, że Fish nie stracił trzeźwości i ostrości spojrzenia, co - biorąc pod uwagę jego drinking records - nie byłoby wcale dziwne... :-)

A propos drinking, mimo zapowiedzi „rodzinnej imprezy” nie wątpię, że szkocka i wódka będą dziś płynęły strumieniem w Haddington. :-) Cóż, wszystkiego najlepszego i kolejnych co najmniej 50 udanych lat!

Slainte mhath!

Brak komentarzy: