IDL

2007-06-25

Keltia - notka mocno dygresyjna

Słucham sobie właśnie Alana Stivella. Jest to koleś, którego muzykę odkryłem dzięki przyjaciołom (you know who you are), Bretończyk, robiący muzykę celtycką w różnych smakach, przy czym jego kuchnia nie ma nic wspólnego z pichceniem Chińczyka ze znanego skeczu Ani Mru Mru. Tworzona przez niego muzyka zawiera wszystkie niezbędne składniki, w odpowiednich proporcjach, dobrze doprawione i we właściwej temperaturze. :-) Raz gra tradycyjnie (Boże, chciałem napisać „tradycjonalnie”, jednak ta praca się człowiekowi na głowę rzuca...(Przebóg, a jednak słówko „tradycjonalnie” ISTNIEJE!!!)), innym razem aranżuje ludowe kawałki na rockowo - sam miód po prostu!

Oczywiście muzyka celtycka jest ogromnie popularna na całym świecie, ale głównie w złagodzonym, uproszczonym formacie a la The Corrs (trzęsie mnie, gdy słyszę tę kapelę, ale jeszcze bardziej mnie trzęsie, jak czytam, że to „Celtic folk-rock” - koło rocka to nawet nie leżało) czy Riverdance. No i trudno się dziwić, jestem przekonany, że 90% ludożerki nie przetrwałoby 30 sekund męczenia zwierzątka, a Irlandczycy czy inni Szkoci potrafią tak nawet przez trzy godziny. :-) Tu skorzystam z okazji, by popisać się erudycją - ten worek z rurami, który namiętnie duszą Celtowie, to nie kobza, tylko dudy, więc każdy, kto tłumaczy „Piper At the Gates of Dawn” jako „Kobziarz u bram świtu”, ten buc. :-)

Ale dość dygresji (których jest tu większość, stąd tytuł notki). ;-) Zacząłem zastanawiać się, skąd u mnie taka inklinacja do dźwięków celtyckich. Najprostsze wyjaśnienie mogłoby być takie, że wynika ona z powiązania pięknych okoliczności przyrody wiosny 1998 z odpowiednią lekturą i muzyką - tzn. podróż do Holandii, Mgły Avalonu i Stivell właśnie - wtedy w jakimś bardzo tradycyjnym wcieleniu. Ale przecież moja słabość do Keltii ogólnie jest wcześniejsza i sięga prawdopodobnie chwili, gdy dowiedziałem się, że Fish jest Szkotem, a Szkot jest Celtem. :-) W początkach fascynacji Marillion - świadomie nie piszę muzyką Marillion - byłem tak zaślepiony i fanatycznie zakochany we WSZYSTKIM, co w jakikolwiek sposób można było powiązać z tym zespołem, że bobki szkockiej rasy wyżynnej byłbym zapewne skłonny uznać za wykwintny rarytas... :-) Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że zapałałem gorącą miłością do bagpipes and fiddles nie usłyszawszy jeszcze ani jednego dźwięku z nich wydobytego. Dodajmy do tego wszystkiego fascynację Tolkienem, Wikingami (Ragnar Lodbrok!) i wszystko zaczyna się jakoś zgrywać (i mieszać).

Jednak cielęca miłość do Marillion minęła (zostało prawdziwe zaangażowanie emocjonalne, a co!), natomiast słabość do dźwięków piszczanych nie. Nadal, gdy słyszę tę szczególną harmonię dźwięków, dudy, harfę celtycką, ryczący do nich chór męskich głosów albo wręcz przeciwnie - anielskie zawodzenia jakiejś rudowłosej Deirdre (Deirdre of the Sorrows - czy już sama ta fraza nie brzmi bajkowo, marzycielsko, nieziemsko?), miękną mi kolana, a wzrok zasnuwa się mgłą... Albo dłoń zaciska się na mieczu, jeśli ryczą faceci. :-D Nie wiem, może w tej muzyce jest coś pierwotnego, poruszającego jakąś atawistyczną strunę? Coś, co odwołuje się do ukrytej we mnie tęsknoty za prostym życiem w domostwie na zielonych wzgórzach smaganych deszczem, nad ołowianą głębią morza? Do tęsknoty za żeglowaniem po horyzont, za wyprawami na łowy, za ciężką pracą na roli, gotowaniem kaszy w kotle na ogniu, za wywożeniem gnoju z obory, odbieraniem porodów krów i kóz, chędożeniem owiecz... Ekhm, chyba mi starczy na dziś. :-)

[P.S. TAK! CAŁY DZIEŃ CIĘŻKO PRACOWAŁEM!]

[P.S. 2 Ten temat ma szansę się jeszcze pojawić...]

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"dłoń zaciska się na mieczu" - śśśświntuch! od tego się ślepnie!!;P

3Pixer pisze...

Ślepnie się od polerowania rękojeści, a nie zaciskania na mieczu! Od zaciskania na mieczu rosną włosy między palcyma!

Anonimowy pisze...

...a te włosy to nie od strugania rysia?....

3Pixer pisze...

Ależ wodzu, co wódz...

Anonimowy pisze...

...to ja przepraszam... :P

Maciej pisze...

Też mam dziwny poczucie wspólnoty ze Szkotami. Bardzo mi się podoba cały ten celtyki etos (tak historyczny, mitologiczny, jak współczesny). I gdyby nie tamtejszy paskudny klimat, chętnie bym tam zamieszkał. Kto wie czy na te uczucia nie ma wpływu moja bezgraniczna miłość do whisky? Ale jak słyszę szkocką orkiestrę ludową, to po pięciu minutach zaczyna mi skakać ciśnienie. Ileż można słuchać takiego piszczenia?!:-P

Anonimowy pisze...

da capo al fine, jeśli o mnie chodzi :)))))