IDL

2007-12-10

Attention Defficiency Disorder

Kiedy tak siedziałem sobie dzisiaj przed komputerem, naszła mnie któryś raz z kolei refleksja - co ja robiłem, kiedy nie miałem komputera?  Nic nie wymyśliłem. Nic nie byłem w stanie sobie przypomnieć.

Pierwszy komputer zjawił się u nas w domu gdzieś w okolicy 1995-1996 roku. Byłem już wtedy po pracy licencjackiej, którą napisałem w DOSowym edytorze tekstu u brata w pracy. :-) Przez pewien czas ta domowa maszyna grała istotną rolę, ale przypominam sobie też, że od pewnego momentu włączałem ją tylko po to, żeby pograć w jakąś strzelankę. Może to była ostatnia chwila, żeby uniknąć komputerowego nałogu?!

Tak naprawdę dym zaczął się, gdy uzyskałem dostęp do Internetu, obstawiam, że był to rok 1998. Komputerem był laptop od Holendra, dostępem - łącze modemowe z Telekomuny, wyciągające w granicach 56 kbps. Piękne czasy! :-) Ściągnięcie czegokolwiek to była gehenna, człowiek ograniczał się do pobrania poczty, ewentualnie kuknięcia na parę ubogich graficznie i treściowo stron. Ale wtedy zaczęło mnie to wszystko wciągać.

Ale jakby nie o tym chciałem pisać. Chciałem skonstatować smutny fakt, że od momentu, kiedy komputer stał się nieodłącznym elementem mojej rzeczywistości, nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czym wypełniałem czas przed nim. Czytałem książki. Słuchałem muzyki. I to wszystko?

No i dodatkowy minus, a może najważniejszy, który zauważam zarówno w pracy, jak i w domu - nie jestem w stanie skupić się na jednej sprawie, jeśli chodzi o komputer. Stąd tytuł tego posta (nie mylić z ADHD, choć to powiązane). Siadam do komputera, żeby napisać wpis do bloga. Nie mija 10 minut, kiedy sprawdzam najnowsze wiadomości w Onecie i Wyborczej. Nie mija 5 minut, kiedy przerzucam BARDZO WAŻNE PLIKI z jednego miejsca w drugie, kompletnie bez sensu. Po kolejnym, krótkim czasie czytam grupy dyskusyjne, oznaczam zdjęcia w Picasie, drapię się po nosie, piję herbatę i tak dalej. Czas ucieka, nic się nie dzieje, przychodzi następny dzień...

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

pamiętam, co robiłam przed zapadnięciem w sieciowe - lekkie - uzależnienie.. czytałam i pisałam może nieco więcej, wieczory i noce zarywałam mniej więcej tak samo.. Może więcej wędrowałam po świecie? więcej rozmawiałam z realnymi ludźmi?.. choć w sumie moich sieciowych znajomości nie ma aż tak wiele, bym nie wyrabiała się z obsługą okienek czatu... bardzo strzegę swej prywatności i dużą satysfakcję daje mi siedzenie w necie w samotności.. tylko ja, Muzyka i te, no - rzeczy, które robią "ping!" ;)

3Pixer pisze...

Kurczę, im bardziej się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że nie jestem uzależniony od kompa czy sieci w takim klasycznym stylu. Parę lat temu spędziliśmy latem prawie półtora miesiąca pod namiotami, i nie miałem syndromu odstawienia nawet przez jeden dzień... A moje sieciowe znajomości to ludzie, z którymi i tak mam kontakt osobisty - nie ma wśród nich nikogo, kogo znałbym tylko i wyłącznie z sieci. Ale jednak komputer w jakiś sposób dominuje - chociaż na pewno w dużym stopniu jest to też związane z pracą.