IDL

2007-12-31

Haddington Convention 1999, cz. 6

Ale to jeszcze nie koniec Konwencji. Przed Corn Exchange czekały już dwa autobusy, które zabrały nas na specjalne przyjęcie w… domu Fisha! Z oczywistych względów, nie dane nam było wejść do wnętrza samego budynku. W dość dużym ogrodzie wystawiono wielki namiot, gdzie można było wypić piwo (po dwudziestu minutach zabrakło plastikowych kubków!) oraz potańczyć przy muzyce zgoła szokującej (Ricky Martin, panie i panowie!). Wszyscy spacerowali, siedzieli, rozmawiali w ogrodzie przed domem, gdzie można było spotkać wszystkich muzyków z zespołu Fisha, Steve'a Wilsona, a także Marka Wilkinsona. Korzystając z okazji, zamieniłem parę słów z Dave'em Stewartem, pytając go między innymi o współpracę z polskimi zespołami Quidam i Abraxas, podczas nagrywania znakomitej płyty muzyka Camel, Colina Bassa. Squeeky bardzo komplementował naszych muzyków, zwracając uwagę zwłaszcza na ich umiejętności techniczne. Powiedział również, że Colin zaproponował mu już wspólne nagranie kolejnej płyty; dowiedziałem się ponadto, że Camel planuje wydanie nowej płyty w październiku tego roku.

Podczas niemal czterogodzinnej imprezy można było dostać autografy wszystkich znakomitości, zrobić sobie z nimi zdjęcie, czy też porozmawiać na temat najbliższych planów. Bardzo pomocne w nawiązywaniu bliższego kontaktu były napitki serwowane w namiotowym barze. Elizabeth Antwi, wyraźnie „zmęczona” koncertem oraz przyjęciem w ogrodzie, dała wspaniały popis akrobacji na trampolinie, stojącej na trawniku… Kiedy zaczęliśmy zbierać się do powrotu, poszliśmy podziękować Fishowi za nieprawdopodobny weekend. Po nim również było już widać wyczerpanie - ale kiedy objął nas do pożegnalnego zdjęcia, myśleliśmy, że nie wyjdziemy cało z jego niedźwiedziego uścisku. Jeszcze tylko obietnica spotkania w Poznaniu, pożegnanie z Wesem, internetowymi znajomymi i autobus porywa nas w stronę Monk's Muir. Obozowisko kładzie się do snu, a kiedy wstajemy w poniedziałek rano, jest już tam równie pusto, jak kilka dni wcześniej, w czwartek, kiedy przyjechaliśmy. A może to wszystko było tylko snem?

_______________________________________________

No i to już koniec opowieści z Haddington... Zachowane dla potomności. :-) Mam nadzieję, że może kiedyś jeszcze wrócę w te okolice.

Brak komentarzy: