IDL

2008-01-15

Bydgoszcz mądra po szkodzie?

Generalnie, nie mam nic przeciwko centrom handlowym. Oferują szeroki wybór produktów, tworzą miejsca pracy, często można w nich miło spędzić czas. Jednakże to, co dzieje się w ich kwestii w moim mieście, zakrawa na jakiś smutny żart. Z reguły super- i hipermarkety powstają na obrzeżach, tymczasem u nas wręcz przeciwnie: Real (dawny Geant) stoi przy ruchliwym Rondzie Grunwaldzkim, Focus Park powstaje na Jagiellońskiej, naprzeciwko dworca PKS, a Galerię Drukarnia otwarto jakiś miesiąc temu na ul. Focha/Gdańskiej, w samym centrum miasta, zaburzając przy tym istniejący układ drogowy i Bóg wie, co jeszcze (w pobliżu stoi średniowieczny kościół Klarysek, nie chce mi się wierzyć, żeby tak duża budowa nie miała nań żadnego wpływu).

Właśnie o tej ostatniej świątyni kapitalizmu - Drukarni - przeczytałem w Gazecie Wyborczej, że świeci pustkami. No cóż, w swoich przewidywaniach pomyliłem się o 3-4 tygodnie, zakładałem bowiem, że początkowe zainteresowanie nowym miejscem spadnie już po 14 dniach. Przeciętnemu bydgoszczaninowi Galeria oferuje naprawdę niewiele. Niezłe delikatesy, dość dobrze zaopatrzony sklep AGD, dwa w miarę dobre sklepy z odzieżą i... tyle. Reszta butików sprzedaje towar w bardzo wysokich cenach, kawiarnia na piętrze, choć podają w niej przepyszną kawę, również nie jest tania (za to ma fajny widok z okna, jak widać na obrazku). Nie ma więc co dziwić się pustkom. W minioną niedzielę galerię odwiedziło co prawda wiele osób, ale to ze względu na odbywający się w tym dniu finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Być może ma rację szef Drukarni, mówiąc, że styczeń jako okres poświąteczny nie jest dla handlu zbyt dobrym czasem. Mam jednak wrażenie, że bez jakiejś spektakularnej zmiany miejsce to skona powolną śmiercią...

Paradoks polega na tym, że taki rozwój sytuacji można było przewidzieć. Akurat ścisłe centrum Bydgoszczy to nie jest miejsce, które zamieszkiwałyby osoby o wypchanych portfelach - one postawiły swoje domy poza miastem, skąd bliżej i wygodniej dojechać im do dużych centrów handlowych z prawdziwego zdarzenia, gdzie sklepów jest więcej, można w miarę bezproblemowo zaparkować samochód, a w przypadku przedłużających się zakupów zjeść obiad w normalnej restauracji. Niestety, ktoś we władzach miasta uparł się, że właśnie taki sklep jak Drukarnia, właśnie w tym miejscu, jest niezbędny, i mimo wielu zawirowań oraz protestów (głównie ze strony mieszkańców okolicznych domów) doprowadzono do realizacji tego projektu. Skoro teraz socjologowie tak głośno wypowiadają się na temat jego nieopłacalności, dlaczego nie zrobili tego wcześniej, dlaczego władze nie przeprowadziły - bo zakładam, że nie zrobiły tego - badań dotyczących sensowności takiej inwestycji? Czy opierano się tylko na obietnicach inwestora, odśpiewując przy tym znaną mantrę o „tworzeniu miejsc pracy i ożywieniu ulicy Gdańskiej”?

Jest to kolejny dowód doraźności, dominującej niestety w Bydgoszczy, a także braku porozumienia między administracją miasta a mieszkańcami. Nie znam żadnego planu zagospodarowania ani rozwoju miasta (choć niewątpliwie istnieje), a obserwując podejmowane działania, widoczny jest brak organizacji i koordynacji. Najdobitniejszy przykład to prace remontowe przy Wiadukcie Gdańskim: ogłoszono przetarg na jego rozebranie, natomiast zapomniano o ogłoszeniu przetargu na budowę nowego... W efekcie od dłuższego czasu wyjazd z Bydgoszczy ul. Gdańską jest niemożliwy, ponieważ kończy się ona wielką dziurą. Podobno prace budowlane jednak już trwają, i zostaną zakończone przed Mistrzostwami Świata Juniorów w Lekkiej Atletyce, które odbędą się na początku lipca. Ale przykłady można by mnożyć: brak zdecydowania co do przyszłości Placu Teatralnego; niemożność dogadania się co do kładki łączącej Operę Nova z Wyspą Młyńską (na szczęście już po sprawie); wołające o pomstę do nieba zaniedbania przy remoncie Młyna Rothera...

Martwię się tylko, że za parę lat obudzimy się w rozgrzebanym, zakorkowanym, rozwijanym bez jakiejkolwiek koncepcji mieście, gdzie piękne, stare budynki ulegną całkowitej dewastacji, bo nikt nie będzie się nimi interesował (jest np. taka piękna kamieniczka przy Akademii Muzycznej, o którą kłóci się kilkoro właścicieli, a budynek powoli popada w ruinę). Kogo będziemy wtedy winić?

4 komentarze:

Maciej pisze...

Niemal w pełni mogę się zgodzić z tym, co napisałeś. Prawdą jest też, że "Akurat ścisłe centrum Bydgoszczy to nie jest miejsce, które zamieszkiwałyby osoby o wypchanych portfelach". Z tym że jest to akurat (paradoksalnie) dobry argument, by takie obiekty jak "Drukarnia" tam powstawały. Bo fatalnie stało się, że bydgoskie centrum tak licznie zamieszkują ludzie biedni, często żyjący w patologii (coś o tym wiem, bo moja Agnieszka pracuje w jednej ze śródmiejskich podstawówek). To nie jest normalny stan. Jakoś nie wydaje mi się, by bywało tak w europejskich miastach. Uważam, że to bardzo duża wada Bydgoszczy. Mamy tak piekne miejsca w centrum - czy to na wschód od ul. Gdańskiej, czyli okolice filharmonii aż do UKW (fakt, tam patologii i menelstwa jest mniej) czy na zachód od Gdańskiej - nawet osławiony londynek czy okolice placu Piastowskiego i ul. Dworcowa - mogłyby zachwycać (oczywiście po gruntownej renowacji). A tak mamy tam zupełnie inny świat niż gdzieś indziej w mieście. Odrapane domy, brudne ulice i jacyś dziwni, kręcący się po bramach ludzie, dla których prawo i normalne życie to jakaś fikcja. Odczuwam to tym bardziej, że całe świadome życie mieszkałem na tzw. blokowiskach (to też nie są najmilsze miejsca), gdzie życie wygląda inaczej. Mimo wszystko dużo lepiej. Uważam, że centrum miasta jest jego wizytówką. To tu, gdy jest normalnie apartamenty kupują najbogatsi i ludzie "ze świecznika". To tu powstają hotele, ekskluzywne sklepy, muzea, galerie, restauracje, kawiarnie itd. W tej chwili strach chodzić niektórymi ulicami Śródmieścia po zmroku. Takie inicjatywy jak "Drukarnia" są pierwszymi nieśmiałymi próbami zmiany takiego stanu rzeczy. O ruch w tym centrum handlowy bym się nie martwił, to problem inwestora i pewnie sobie z nim poradzi. Wiem też, że co jakiś czas ktoś mówi o rewitalizacji bydgoskiego Śródmieścia. Są plany stopniowego przesiedlania części mieszkańców do innych dzielnic, pomysły odnawiania secesyjnych kamienic. Niestety brakuje spójnej koncepcji i przede wszystkim konsekwencji w działaniu (ale o tym jest w komentowanym wpisie). Może dożyję czasu, gdy centrum Bydgoszczy będzie czyste, odnowione i spokojne. Wtedy, jestem przekonany, Bydgoszcz przestanie być nazywana przez niektórych Brzydgoszczą.

3Pixer pisze...

Mam wrażenie, że w centrach europejskich miast mieszka już niewielu ludzi - więcej tam biur, restauracji, urzędów, tego typu instytucji. Natomiast niewątpliwie masz rację, że to, jak wygląda centrum miasta, jest skandalem. W dużej części odpowiadają za to władze, które dofinansowują ewentualne remonty, przebudowy i naprawy. Ale jak się nad tym głębiej zastanowić, to za taki, a nie inny wygląd bydgoskich ulic odpowiedzialni jesteśmy również my - mieszkańcy. Codziennie, czekając na przystanku autobusowym, obserwuję palaczy wyrzucających papierosy na chodnik, mimo że stoją dwa metry od kosza, albo posiadaczy psów niesprzątających śladów po swoich pupilach. Jeszcze do niedawna ul. Cieszkowskiego, jedna z najpiękniejszych w Bydgoszczy, była - excuse my French - totalnie zasrana, zresztą jak większość ulic w tym fyrtlu. Przy czym opinia, że za taki stan miasta odpowiedzialni są ludzie biedni i patologiczni, jest prawdziwa tylko do pewnego stopnia. W smukalskich lasach bardzo często można zobaczyć drogie samochody, z których bagażników elegancko ubrani ludzie wyciągają wory ze śmieciami i porzucają gdzie bądź. W naszej kamienicy, gdzie też raczej nie ma patologii, mieszkają tam po prostu przeciętni ludzie, też często śmieci lądują na naszej klatce pod drzwiami na podwórko, bo były zamknięte, a wyrzucający nie wziął ze sobą klucza. Tak więc wiele zależy - co za potworny truizm - od kultury osobistej nas wszystkich.

Anonimowy pisze...

...i od razu przypomniała mi się karteczka, jaką wywieślili lokatorzy jakiegoś bloku w jednym z miast (nie pamiętam gdzie, ale rzecz jasna w Polsce)
"uprasza się lokatora mieszkania nr 4 o niewyrzucanie woreczków z odchodami na daszek klatki schodowej!!"
to tak a propos czystości...

Maciej pisze...

Oczywiście mocno uogólniłem z tą patologią i biednymi ludźmi (i nie chodzi mi tu o biedę jako taką, bo w niej nic złego nie ma, tylko o biedę spowodowaną własnymi decyzjami). Choć wydaje mi się, że statystycznie na metr kwadratowy w śródmiejskim fyrtlu jest patologii więcej. Problemy wychowawcze z dzieciakami z SP 58 są takie, że włos na głowie się jeży (ale to już inny temat). Pewnie, że śmiecą wszyscy, bez względu na cokolwiek. Wiadomo, że psy srają wszędzie. Na osiedlach na trawniki, w centrum na chodniki (dlatego na takie "atrakcje" łatwiej napotkać). Wiadomo, że kultury nie nauczysz działaniami władz. No chyba, że ustali się mandat za rzucenie peta, powiedzmy w wysokości 2 tys. zł, bez możliwości odwołania. Może taki zamordyzm okazałby się skuteczny?
Konkludując: jasne, że my wszyscy odpowiadamy za miejsce, w którym zyjemy. Nie zmienia to faktu, że odpowiednia polityka urbanistyczna pomogłaby przynajmniej niektóre problemy rozwiązać.